Świat

Potężne pożary w Los Angeles: już jedne z największych w historii. A będzie jeszcze gorzej

Potężny pożar na przedmieściach Los Angeles. 8 stycznia 2025 r. Potężny pożar na przedmieściach Los Angeles. 8 stycznia 2025 r. Ethan Swope / Associated Press / East News
Ogień uszkodził ponad 2 tys. budynków, pięć osób straciło życie. Pożary objęły obszar prawie 110 km kw. i nie ustają. Według prognoz czwartek będzie kluczowy.

To jedna z największych katastrof naturalnych, która uderzyła w Miasto Aniołów. A trzeba zaznaczyć, że poprzeczka wisi bardzo wysoko. W Kalifornii pożary wybuchają regularnie, stan nękają susze i przede wszystkim trzęsienia ziemi. Dość wspomnieć trzęsienie Northridge z 1994 r. na obszarze osiedla San Fernando. Zginęło 57 osób, ponad 9 tys. zostało rannych, bezpośrednie szkody wyceniono na ok. 20 mld dol. W przypadku trwających pożarów bilans nie wygląda jeszcze tak tragicznie, ale trudno mówić o precyzyjnych szacunkach – teren zajęty ogniem cały czas się zwiększa, a liczba ofiar może być zaniżona, bo służbom nie wszędzie udało się dotrzeć.

Kalifornia: najpierw wiatr, potem ogień

Analizując wydarzenia w Los Angeles, trzeba brać pod uwagę charakter tej katastrofy. O ile bowiem opinia publiczna, a przede wszystkim sami mieszkańcy południowej Kalifornii do ognia mogą być w miarę przyzwyczajeni – wzgórza, lasy, obszary zielone płoną regularnie od lat – o tyle wdarcie się płomieni na tereny zabudowane jest nawet tam nowością. Podkreślił to wczoraj publicysta „New York Timesa” David Wallace-Wells, piszący często o sprawach klimatycznych i zrównoważonym rozwoju. Przypomniał, że podobnie jak w przypadku innych tego typu zjawisk – wielkiego pożaru w kanadyjskim miasteczku Fort McMurray w 2016 r. czy wydarzeń z Maui na Hawajach z 2023 – przez miejskie tereny przetoczyły się bardzo silne wiatry, za którymi poszły płomienie. Biorąc pod uwagę siłę wiatru i intensywność ognia, tak niska liczba ofiar wydaje się losem wygranym na loterii.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że pożar i tak jest tragedią. Zdjęcia z Pacific Palisades oraz Eaton, dwóch najbardziej zdewastowanych obszarów, przypominają relacje z linii frontu. Spalone budynki, zwęglone samochody, zniszczona infrastruktura energetyczna, ogień tlący się w małych skupiskach – niektóre miejsca wyglądają jak pocztówki z apokaliptycznej przyszłości.

Władze podejmują różne działania, żeby zapobiec eskalacji. Southern California Gas Company, największy tutaj dostawca gazu, odciął dopływ surowca do części odbiorców w okolicach Malibu, w tym do szkół, uniwersytetów i podmiotów komercyjnych. Firma szacuje, że ok. 15 tys. klientów pozostanie bez gazu, ale podkreśla, że to tymczasowe rozwiązanie w celu uniknięcia wybuchów w dużych kompleksach mieszkalnych.

Ewakuowano już ponad 100 tys. osób. A strażacy narzekają na niesłychany zbieg negatywnych okoliczności. Wiatr nie ustaje, płomienie są coraz wyższe, w dodatku wilgotność powietrza jest bardzo niska. Dochodzą problemy logistyczne, bo okazuje się, że oddziały strażackie cierpią na niedobory wody. Nie są więc w stanie gasić ognia w tempie, który pozwoliłby na zatrzymanie jego ekspansji. W akcje ratunkowe zaangażowane są helikoptery, lecz mimo to służby wciąż czekają na najgorsze.

Według prognoz opublikowanych przez „Los Angeles Times” apogeum intensywności pożary mają osiągnąć w czwartek w drugiej połowie dnia – wtedy też będzie wiać najmocniej. Od piątku spodziewana jest zmiana pogody, która może wreszcie stać się sojusznikiem strażaków.

Czytaj też: Czy klimat nas zabije?

Pożar jak huragan Katrina

Przy okazji pożarów w Los Angeles wraca pytanie o planowanie przestrzenne w czasach katastrofy klimatycznej. Zeke Lounder, amerykański analityk klimatu, opublikował na X zestawienie obszarów Pacific Palisades i przyległych osiedli przed i po przejściu ognia. Na zdjęciach widać wysoką gęstość zaludnienia i koncentrację budynków na stosunkowo małym obszarze. Ciasno poupychane domki jednorodzinne, parterowe lub kilkupiętrowe, drogi wijące się zygzakami po wzgórzach – a wokół pustka. Płaskie trawniki i zbocza, brak jakichkolwiek naturalnych barier, na których ogień, nawet na dopalaczach w postaci silnego wiatru, musiałby się zatrzymać. Lounder podkreśla też, że takich katastrof będzie więcej, bo przestrzeń w południowej Kalifornii mocno się zmieniła.

Conor Friedersdorf, reporter „The Atlantic”, napisał z kolei w środę, że jeszcze nigdy społeczność Los Angeles nie żyła w takim strachu i niepewności. Dobiegające stamtąd głosy rzeczywiście sugerują, że ludzie przygotowują się na najgorsze. Jednocześnie, jak podkreślają lokalne media, wiele osób całkowicie zignorowało ostrzeżenia meteorologiczne i alerty. Właśnie na tym polega pułapka percepcyjna związana z katastrofą klimatyczną – przez coraz częstsze występowanie katastrof zaczynamy powoli do nich przywykać, nadal sądząc, że na pewno nas nie dotkną.

Tymczasem miejskie pożary to rodzaj kataklizmu, do którego musimy się przyzwyczajać i przygotowywać. John Vaillant, autor bestsellerowego i nagradzanego reportażu „Fire Weather” o wydarzeniach w Fort McMurray w 2016 r., pisał, że był to „ognisty odpowiednik huraganu Katrina”. Tamta katastrofa naznaczyła amerykańską politykę i kulturę na lata. Można tylko mieć nadzieję, że pożar trawiący kolejne kilometry kwadratowe Los Angeles nie zajmie w najnowszej historii równie prominentnego miejsca.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego świat się tak nagle popsuł? Układ sił wyraźnie się zmienia. Prof. Andrzej Leder dla „Polityki”

Andrzej Leder, filozof kultury, psychoterapeuta, o tym, dlaczego Zachód traci znaczenie, jak może wyglądać nieliberalny świat, i gdzie w tym wszystkim jest Polska.

Jakub Majmurek
23.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną