Big Tech zdecydował. Nowa oligarchia bije pokłon Trumpowi, ruch Mety tylko to potwierdza
We wtorek 7 stycznia Meta, spółka matka Facebooka, Instagrama, WhatsAppa i innych podmiotów z branży technologicznej, poinformowała o likwidacji swojego programu factcheckingowego. Platformy należące do koncernu nie będą już korzystać z usług zewnętrznych zespołów weryfikujących informacje publikowane w ich serwisach. Przez ostatnie lata, zwłaszcza w następstwie afer związanych z dezinformacją i używaniem fake newsów w celach politycznych, takich jak Cambridge Analytica czy udział rosyjskich farm trolli w wyborach prezydenckich w USA w 2016 r., Mark Zuckerberg poświęcił sporo zasobów na walkę z nieprawdziwymi i propagandowymi treściami. Ten okres właśnie dobiega końca. Meta, jak donosi „The New York Times”, zamierza od teraz polegać wyłącznie na poprawkach i komentarzach od własnych użytkowników – tak jak robi to należący do Elona Muska serwis X.
Republikanie będą zadowoleni?
To tylko jedno z wielu na pozór nieistotnych wydarzeń, które miały miejsce na szeroko pojętym amerykańskim rynku medialnym w ostatnich dniach. Dopiero gdy zbierze się je w jedną całość, widać jak na dłoni, że są elementami szerszej układanki, zbudowanej w bardzo konkretnym celu: giganci amerykańskiego sektora technologicznego robią wszystko, żeby przypodobać się Donaldowi Trumpowi.
Eliminacja systemu zewnętrznego factcheckingu na Facebooku i Instagramie to ruch, który Republikanów na pewno zadowoli. Na poziomie narracyjnym można oczywiście obudować go w szlachetne idee walki o wolność słowa. Pośrednio tak stara się to tłumaczyć sam Zuckerberg, który przyznaje, że Facebook „będzie teraz w stanie wyłapać znacznie mniej złych rzeczy, ale jednocześnie zredukuje liczbę postów, które były blokowane i usuwane automatycznie, choć nie zawierały nieprawdziwych treści”. Już w tej wypowiedzi widać manipulację, bo twórca Facebooka opisuje problem walki z dezinformacją w sposób czarno-biały. Albo nie usuwamy niczego, czyli zostawiamy cały szlam, ale nie szkodzimy prawdzie, albo cenzurujemy na potęgę. Jakby nie istniało rozwiązanie pośrednie, polegające po prostu na sprawniejszym prowadzeniu weryfikacji informacji.
Meta w zdecydowanym tempie zbliża się do republikańskiego establishmentu, czego dowodem było inne ważne wydarzenie sprzed kilku dni, raczej niekomentowane w europejskiej prasie. Oto po ponad sześciu latach szefowania działowi public affairs struktury koncernu opuścił Nick Clegg, były wicepremier Wielkiej Brytanii i przewodniczący Liberalnych Demokratów. Na stanowisku zastąpił go Joel Kaplan, znany w Waszyngtonie działacz konserwatywny, uważany przez Republikanów za kluczowego sojusznika w Dolinie Krzemowej. Kaplan jest zasłużony w strukturach partyjnych, w latach 2006–09 był wiceszefem gabinetu George’a W. Busha, dla Mety pracuje od 2011 r. W jednym ze swoich pierwszych wystąpień publicznych, komentując eliminację factcheckingu, powiedział, że Meta „musi wrócić do swoich głównych wartości, bo w ostatnim czasie je porzuciła, przez co z nadmiernym rygorem wprowadzała ograniczenia treści”.
Czytaj także: Płatne social media? Musk gotuje żabę, Zuckerberg patrzy łakomie
Big Tech zbliża się do Trumpa
Nie ma wątpliwości, że Facebook pod względem jakości treści zacznie więc upodabniać się do X, platformy Elona Muska, gdzie jakakolwiek moderacja, nie mówiąc o weryfikacji faktów innej niż obywatelska, praktycznie już nie istnieje. Zuckerberg zaczyna zresztą wypowiadać się w tym samym tonie co założyciel Tesli i SpaceX. Wolność słowa to nagle najważniejsza wartość amerykańskiego społeczeństwa, wynoszona przez twórcę Facebooka na sztandary. Ten zwrot na pewno ucieszy Republikanów, którzy znacznie częściej niż Demokraci padali ofiarą factcheckerów, bo w ruchu MAGA dezinformacja i przyzwolenie na teorie spiskowe odgrywają istotną rolę.
Meta nie jest oczywiście jedynym koncertem, a Mark Zuckerberg jedynym miliarderem z sektora technologicznego, który robi już ukłon w stronę Trumpa. Po raz kolejny wykonał go właśnie Jeff Bezos, właściciel dziennika „The Washington Post”. Najpierw jesienią zablokował publikację endorsmentu, eseju działu opinii redakcji wskazującego Kamalę Harris jako lepszą kandydatkę na urząd prezydenta USA. Zrobił to zresztą w najbardziej prymitywny, autorytarny sposób, co doskonale udokumentowano w tekstach na ten temat opublikowanych przez radio NPR i „Columbia Journalism Review”. W geście protestu na łamach tej samej gazety list otwarty przeciwko Bezosowi opublikowało ponad 20 autorów „Washington Post”, swój esej zamieścił tam też znany rosyjski opozycjonista, więziony przez Władimira Putina Władimir Kara-Murza. Gazeta straciła też ponad 200 tys. subskrypcji, ale na Bezosie nie zrobiło to żadnego wrażenia – kurs zbliżania się do Trumpa utrzymał. Przede wszystkim dlatego, że „Washigton Post” to okruszek w porównaniu z innymi jego biznesami, jak chociażby działający w branży kosmicznej Blue Origin – tu wartość kontraktów od rządu federalnego idzie w dziesiątki miliardów dolarów, nie to co podupadająca branża mediowa.
Teraz w redakcji ważnego dziennika wybuchł kolejny skandal. Pracująca dla gazety od 2008 r. i nagrodzona m.in. Pulitzerem satyryczka i rysowniczka Anna Telnaes odeszła, bo redakcja zdecydowała się ocenzurować jej grafikę. Widać na niej właśnie Bezosa w otoczeniu innych liderów biznesowych – w tym Zuckerberga i Sama Altmana z OpenAI – bijących pokłony przed posągiem Donalda Trumpa. Telnaes napisała w krótkim eseju na portalu Substack, że odchodzi, bo odmówiono jej publikacji. David Shipley, kierownik do spraw wydawniczych gazety, twierdzi jednak, że rysowniczka przedstawia nieprawdziwą wersję wydarzeń. Jego zdaniem odmowa publikacji wynikała z nachodzenia na siebie dwóch rysunków i tekstu na ten sam temat – „Post” nie mógł przyjąć grafiki Telnaes, bo już nie miał na nią miejsca. Oczywiście nie da się zweryfikować, kto ma rację, ale niesmak pozostał. I to bardzo wyraźny, bo można się spierać o powody wyrzucenia rysunku, ale nie można mu zarzucić, że mija się z rzeczywistością.
Czytaj także: Autokrata Elon Musk. Stoi za Trumpem, teraz chce urządzać Europę. Zaczął od Niemiec
Duże pieniądze i nowa oligarchia
Liczby mówią zresztą same za siebie. Jak podała telewizja CNBC, różnice w zaangażowaniu finansowym najważniejszych koncernów technologicznych na okoliczność inauguracji Joe Bidena w 2021 r. i otwarcia drugiej kadencji Trumpa za dwa tygodnie są ogromne. Cztery lata temu Google i Amazon przekazały na ten cel po 200 tys. dol., podczas gdy Meta, OpenAI i Apple – dokładnie zero. W tym roku każdy z tych pięciu podmiotów przekazał już po milionie dolarów. A mowa przecież jedynie o funduszu inauguracyjnym. W świetle tych informacji łatwo przewidzieć, jak transakcyjne (choć niekoniecznie bezproblemowe) będą relacje Big Techów z administracją Trumpa w najbliższych latach.
Na oczach świata rodzi się więc w tej chwili amerykańska oligarchia. Spełnia wszystkie kryteria tego pojęcia, związanego przecież do niedawna z reżimami autorytarnymi, nie z demokracją. W dodatku technologiczni oligarchowie są przepotężni, mają zasoby finansowe większe od budżetów suwerennych państw i kontroluję technologie, które z jednej strony wpływają na codzienne życie miliardów ludzi, z drugiej – pozostają nieregulowane przez nikogo. Czy mowa tu o platformach społecznościowych, czy o sztucznej inteligencji, Altman, Musk i Zuckerberg robią, co chcą. Casey Michel, amerykański analityk i ekspert, autor książek na temat lobbyingu i kleptokracji, już kilka miesięcy temu zapowiadał, że pieniądze w amerykańskiej polityce dosłownie kupią w tych wyborach władzę. Sektor technologiczny ma więc swojego prezydenta, którego najpewniej planuje wykorzystać jako marionetkę do realizacji własnych celów. Ameryką nie rządzi już Waszyngton ani główny lokator Białego Domu. Główny ośrodek władzy znajduje się w sektorze technologicznym, którego liderzy nie odpowiadają przed nikim, a już na pewno nie przed społeczeństwem. Amerykę coraz trudniej nazywać demokracją.