Herbert Kickl zostanie nowym kanclerzem Austrii? Orbán się cieszy. Dla Europy to zły sygnał
Najbliższa polityczna przyszłość Austrii miała być papierkiem lakmusowym dla całego kontynentu. 29 września zwyciężyła narodowo-populistyczna i przyjazna Władimirowi Putinowi Partia Wolności Austrii (FPÖ), zdobywając 28,8 proc. głosów. Za mało, żeby rządzić samodzielnie. W dodatku, przynajmniej na poziomie deklaratywnym, natychmiast wokół partii Herberta Kickla powstał kordon sanitarny, jeszcze niedawno typowy dla większości demokracji.
Chadecy spod znaku Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP), drudzy w wyborach (26 proc.), jak również zajmujący trzecie miejsce socjaldemokraci (SPÖ) zarzekali się, że nigdy nie wezmą pod uwagę mariażu ze skrajną prawicą. Kickl w populistyczny sposób pomstował na ordynację, twierdząc, że to on powinien mieć pierwszeństwo w próbie sformowania gabinetu. Ale na niewiele się to zdało. Głównie dlatego, że potencjalnych koalicjantów na horyzoncie nie było widać.
Czytaj też: Populiści to oszuści, sprzedają fałsz. Ale mogą już nigdy nie oddać raz zdobytej władzy
Rząd spróbuje stworzyć Kickl
Po drugiej stronie barykady szybko przestało być różowo. Rozmowy koalicyjne rozpoczęły się w listopadzie, ale przez dwa miesiące nie przyniosły rezultatów. Ostatecznie zostały przerwane w sobotę 4 stycznia. Kroplą, która przelała czarę, była decyzja Beate Meinl-Reisinger, przewodniczącej liberalnej formacji NEOS, o wstrzymaniu negocjacji. NEOS w wyborach zajęło czwarte miejsce, zdobywając 9 proc. poparcia i wprowadzając do parlamentu 15 deputowanych. Teoretycznie współpraca z liberałami nie byłaby konieczna do stworzenia koalicji, socjaldemokraci i chadecy mogliby zawiązać ją razem – i mieliby większość (92 ze 183 mandatów). Taki sojusz byłby jednak bardzo kruchy (oparty na zaledwie jednym głosie przewagi), podatny na wstrząsy i przede wszystkim trudny do zawiązania. Trzeci gracz w szerokim mariażu mógł działać jak element stabilizujący.
Tak się jednak nie stanie, Beate Meinl-Reisinger wykluczyła na razie możliwość powrotu do stołu negocjacyjnego. Jak donosi „Politico” Europe, powodem fiaska był spór o podatki, konkurencyjność gospodarki i chęć zwłaszcza chadeków do powstrzymania jakichkolwiek głębszych reform. Meinl-Reisinger oskarżyła niedoszłych partnerów o „myślenie wyłącznie w kontekście kolejnych wyborów”, zarzucając im brak wizji kierowania krajem. W efekcie kanclerz Karl Nehammer, szef poprzedniego rządu, złożył w sobotę rezygnację, informując, że nie widzi ścieżki prowadzącej do porozumienia z socjaldemokratami.
W obliczu wyczerpania opcji prezydent Alexander van der Bellen poinformował w poniedziałek, że misję stworzenia gabinetu powierzy Kicklowi. Z liderem skrajnej prawicy spotkał się tego samego dnia rano, instruując go, by rozpoczął negocjacje z chadekami.
I nagle wszystko, co wydawało się pewne w austriackiej polityce, zmieniło postać. Nowym liderem ÖVP został Christian Stocker, który już w niedzielę poinformował media, że „rozmów z Kicklem nie wyklucza”. Nie oznacza to oczywiście zgody na ewentualną koalicję, ale bez wątpienia stanowi znaczący przełom. A nawet wyłom, bo przecież skrajna prawica spod znaku FPÖ miała być traktowana jak trędowata. Idea kordonu sanitarnego w praktyce opiera się na idei ignorowania istnienia ugrupowań radykalnych. Nawet jeśli utrzymują relatywnie wysokie poparcie społeczne, partie głównego nurtu nie rozmawiają z nimi tak długo, jak mogą sobie na taki luksus pozwolić. Na oczach całej Europy to założenie nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością.
Czytaj też: Martin Sellner. Kolejny Austriak, który chce naprawiać zepsute Niemcy
Kłopot dla Tuska, marzenie Orbána
Za wcześnie jeszcze, by przesądzać, co się teraz stanie z austriackim rządem. Wiadomo natomiast, czego będzie oczekiwał Kickl. To polityk na wskroś populistyczny, ale i jawnie prorosyjski, regularnie sprzeciwia się utrzymaniu sankcji na Rosję za napaść na Ukrainę w lutym 2022 r. Ewentualne zdobycie przez niego fotela kanclerza oznaczałoby również problemy dla Polski i Donalda Tuska, biorąc pod uwagę rozpoczętą właśnie polską prezydencję w Radzie UE. Kickl byłby kolejnym szefem rządu, który najpewniej wetowałby decyzje związane z pomocą dla Kijowa (militarną i finansową). Jednocześnie powoli materializuje się strategia Viktora Orbána, który w lipcu, po wyborach do Parlamentu Europejskiego, stworzył nową frakcję w Brukseli: Patriotów dla Europy. Herbert Kickl jest jednym z jej ojców założycieli, zresztą akt powołania Patriotów podpisano właśnie w Wiedniu.
Jak na łamach portalu „EUObserver” pisał wówczas Daniel Hegedus z German Marshall Fund of the United States, celem Orbána tak naprawdę było zdobycie przyczółku nie w PE, ale w Radzie Europejskiej. Tak aby przestał być jedynym przywódcą UE, który sprzeciwia się wetem brukselskiemu głównemu nurtowi. Biorąc pod skrzydła Kickla, już wtedy na fali wznoszącej w Austrii, oraz Andreja Babiša, którego partia ANO prowadzi w sondażach w Czechach, chciał stworzyć blokującą większość w Radzie. I lada moment będzie w stanie osiągnąć swój cel.
Czytaj też: Austria znalazła się w dołku. Z ich winy. Co teraz robią skompromitowani politycy?
Volskkanzler Kickl
Z Austrii płynie ostrzeżenie dla reszty Europy, bo kordony sanitarne okazują się bezużyteczne w obliczu sporów w partiach głównego nurtu. Polityka „uprawiana tak jak zawsze” przestaje być funkcjonalna, zmieniły się zasady. Jak pokazuje przykład z Wiednia, partie szeroko pojętych obozów demokratycznych nie są już gotowe iść na ustępstwa w negocjacjach koalicyjnych wyłącznie w imię ratowania demokracji przed radykałami. Ci ostatni z kolei nie udają już, że są zainteresowani rządzeniem w tradycyjnym stylu. Skutecznie grają na emocjach, głównie negatywnych, wyolbrzymiając je do granic możliwości.
Widać to doskonale na przykładzie Austrii, gdzie Kickl sam sobie przykleił przydomek „Volskkanzler” – tak samo mówił o sobie Adolf Hitler. Warto zauważyć, że za główne motory napędowe wzrostu poparcia FPÖ uznaje się sprzeciw wobec masowej imigracji, kwestie bezpieczeństwa i jakość usług państwowych. Na wszystkich tych płaszczyznach Austriakom wiedzie się nieporównywalnie lepiej niż chociażby Niemcom czy Francuzom. A mimo to Kickl uzbroił te tematy na tyle efektywnie, że wygrał wybory.
Przy słabnących instytucjach, rozczarowaniu elitami, blokowanych drogach awansu społecznego i obawach o bezpieczeństwo finansowe oferta populistów coraz bardziej kusi. Mają też często przewagę czystej karty, braku porażek i wpadek w polityce najwyższego szczebla. Teoretycznie wszyscy wiedzą, czym grożą ich rządy, bo dawno przestali się kryć z intencjami. Donald Trump w USA, AfD w Niemczech, nawet Marine Le Pen we Francji nie są specjalnymi fanami demokracji jako formy rządów. Wydarzenia z Austrii pokazują, że trzymać ich na marginesie będzie coraz trudniej.