Korea Południowa walczy o utrzymanie reputacji, na szali leży wiarygodność czwartej gospodarki Azji. W dół ciągnie ją paraliż polityczny wywołany wprowadzeniem przez prezydenta Yoon Suk-yeola stanu wojennego. Miało być ratowanie ojczyzny z rąk sił antypaństwowych, sprzymierzonych z wrogą Koreą Północną. Wyszła próba złamania wolności obywatelskich i dość histerycznie przeprowadzany zamach stanu, trwający kilka godzin, a wymierzony w progresywny parlament skłócony z konserwatywnym prezydentem.
Sprawniejsze okazało się Zgromadzenie Narodowe. Odwołało decyzję o stanie wojennym i przegłosowało impeachment głowy państwa. Oba ruchy uznano za zwycięstwo demokracji. Parlament pozbył się także premiera Han Duck-soo, który pełnił obowiązki Yoona. Tu jednak wykorzystano prawne kruczki, co obudziło podejrzenia. Zwłaszcza wśród zwolenników Yoona, którzy nie pozwolili policji aresztować prezydenta, mimo że został wystawiony stosowny nakaz. Sprawą impeachmentu musi zająć się jeszcze Sąd Konstytucyjny, ale i on zmagał się z głębokim kryzysem. Podobnym do polskiego, bo chodziło o obsadzenie wakatów sędziami wskazanymi przez przeciwników politycznych.
Jakby tego było mało, w ostatnich dniach grudnia na lotnisku w Muan rozbił się samolot z Bangkoku. Przeżyły dwie osoby ze 181 obecnych na pokładzie, maszyna zsunęła się z pasa i uderzyła w betonową barierę otaczającą urządzenia nawigacyjne. Przyczyny największej od ponad 20 lat katastrofy lotniczej w tym kraju są nieznane, rejestratory lotu zostały znacznie uszkodzone, mają być odczytane u producenta w Stanach Zjednoczonych. Eksperci uspokajają, że w Korei lata się bardzo bezpiecznie, ale równocześnie mają wątpliwości, czy Boeing rozbił się jedynie po zderzeniu z ptakiem, bo o takiej kolizji informowali piloci.
Polityczny stan niepowagi bije w opartą na eksporcie gospodarkę.