W grze z Rosją przed Europą strategiczny egzamin. Kto usiądzie przy stole? Trump już tasuje karty
Przyszły rok postawi przed Europą wyzwanie, jakiego nie miała od zakończenia poprzedniej wielkiej wojny. Nadchodzi perspektywa zakończenia konfliktu trwającego na kontynencie od niemal trzech lat, a wraz z nią oczekiwanie, by pokój przetrwał długo. Paradoks polega na tym, że proces kończenia wojny na pożądanych przez nas – Europejczyków – warunkach może się okazać trudniejszy niż proces wchodzenia w nią.
Czytaj też: Trump nie przestaje szokować. Nowe nominacje na najwyższe urzędy budzą najgorsze obawy
To byłaby klęska Europy
Trzy lata temu sprawa była jasna. Moralna busola wskazywała wyraźny kierunek, emocje dyktowały maksymalne zaangażowanie, a wspólnota wartości okazała się silniejsza, niż podejrzewaliśmy, pogrążeni od lat w sceptycyzmie, wątpliwościach i sporach o sens „projektu europejskiego”. Przez te trzy lata Europa, w jedności z Ameryką i przy udziale partnerów z drugiego końca świata, zademonstrowała geopolityczne znaczenie, które wcześniej nie było takie pewne. Okazało się, że interesy bezpieczeństwa bałtycko-czarnomorskiego pomostu lądowego naprawdę współgrają z tymi w Azji i mają znaczenie dla Japonii, Korei Południowej, Australii, Nowej Zelandii czy kilku bliższych Zachodowi krajów tzw. Globalnego Południa.
Owszem, wrogi rosyjsko-chiński blok też przyciągnął odległych sojuszników i można powiedzieć, że demograficznie dominuje w tym starciu, ale wcale nie okazał się przeważający. Niestety okazało się też, że samo PKB bogatego Zachodu nie walczy, a dominacja ekonomiczna nie przekłada się na zwycięstwo na polu walki. To ważne lekcje i materiał do przemyśleń na przyszłość.