Choć kwota, którą miliarder przelał oficjalnie na konto komitetu wyborczego Partii Republikańskiej, wyniosła zaledwie 277 mln dol., faktyczna inwestycja Muska w Trumpa była wielokrotnie większa. Pierwszym wydatkiem, który poniósł, był zdaniem komentatorów zakup Twittera, później przemianowanego na X. Taką tezę stawiali po wyborach w USA chociażby Susan Glaser, dziennikarka „New Yorkera”, czy Edward Luce, korespondent „The Financial Times” w Waszyngtonie.
Musk z ambony
Transakcja opiewała na kwotę 44 mld dol. Od pierwszego dnia rządów Muska było widać, że nie kierował się logiką biznesową. Przez nieco ponad dwa lata od zmiany właściciela wartość spółki spadła drastycznie – akcje X wyceniane są na 25 proc. ceny zapłaconej przez miliardera. Strat wizerunkowych wynikających z masowego exodusu użytkowników, likwidacji zespołów moderujących treści, wybuchu antysemityzmu i niekontrolowanego właściwie przepływu teorii spiskowych nie da się nawet wycenić. Nie ma zresztą sensu, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Ile wart jest dzisiaj X? To w ogóle nie jest prawidłowo zadane pytanie.
Liczy się tylko to, że platforma funkcjonuje pod dyktando jednego użytkownika: swojego właściciela. W przeciwieństwie do chociażby Marka Zuckerberga, który na Facebooku publikuje coś od wielkiego dzwonu, Musk wpisy na X umieszcza maniakalnie. A że śledzi go tam 205 mln internautów, najwięcej ze wszystkich w całym serwisie, właściciel Tesli ma dostęp do gigantycznej ambony. Za każdym razem, kiedy pisze coś związanego z polityką, opinia publiczna za oceanem i tradycyjne media trzęsą się w posadach.