Były piłkarz nowym prezydentem Gruzji. Już jest nazywany uzurpatorem na wzór Łukaszenki
Były piłkarz będzie nowym prezydentem Gruzji. Micheil Kawelaszwili został wybrany przez kolegium elektorskie, większość w nim ma partia Gruzińskie Marzenie. Ta sama, którą opozycja i demonstrujący od tygodni obywatele obwiniają o sfałszowanie niedawnych wyborów parlamentarnych, prorosyjskość, torturowanie zatrzymanych i kradzież marzeń wielu Gruzinów o dołączeniu do NATO i Unii Europejskiej.
Prezydent nie musi mieć wyższego wykształcenia
Nie ma w tym nic dziwnego czy nagannego, że byli piłkarze idą do polityki. George Weah do stycznia pozostawał prezydentem Liberii. Różnica jest może taka, że Weah był na tyle wspaniałym zawodnikiem, że zupełnie zasłużenie zdobył Złotą Piłkę. Za to Kawelaszwilego, też napastnika, mogą pamiętać przede wszystkim kibice Manchesteru City i miłośnicy futbolu szwajcarskiego, grał w kilku helweckich klubach. No i Weah wygrał w wyborach powszechnych, a Kawelaszwili był partyjnym nominatem, jedynym kandydatem wystawionym do wewnątrzpartyjnego konkursu.
Skądinąd kandydatem był co najmniej przeciętnym. Kilka lat temu próbował ubiegać się o prezesostwo gruzińskiego związku piłkarskiego, ale nie dał rady nawet podejść do konkursu, bo nie miał wyższego wykształcenia. Na prezydenta jego kariera edukacyjna okazała się w pełni wystarczająca. Marzenie miało się na niego zdecydować, bo jak na boisku wolał uderzać prawą nogą, tak w polityce gra na dalekim prawym, antyunijnym i antydemokratycznym skrzydle. Miejscowi eksperci podpowiadają także, że wywyższenie do godności głowy państwa kogoś pokroju Kawelaszwilego demonstruje, że Marzenie może w gruzińskiej polityce pozwolić sobie praktycznie na wszystko.
Jak świat długi i szeroki pałace prezydenckie zamieszkane są przez podobnych figurantów, sterowanych z innych adresów, ale lubiących odgrywać ceremonialną rolę i firmować nie swoje decyzje. Dla ogromnej części rodaków Kawelaszwili jest kolejnym policzkiem, który „rosyjski reżim” wymierza demokracji i praworządności. Od tygodni przez kraj i Tbilisi przechodzą liczne manifestacje, brutalnie tłumione przez policję. Nowego impetu nadał im sobotni wybór prezydenta. Do protestów doszło w wielu miejscowościach. W stolicy uniemożliwiły zapalenie światełek na stołecznej choince, ustawionej w pobliżu parlamentu. Obywatele starają się też wyhamować rozpędzony polityczny walec.
Czytaj także: Gruzja walczy o wszystko: Zachód albo „ruski mir”. To najważniejsze wybory od wielu lat
Gruzińskie Marzenie musi domknąć system
Pat pogłębia postawa dotychczasowej prezydentki Salome Zurabisziwili, urodzonej we Francji weteranki francuskiej i gruzińskiej dyplomacji, reprezentującej format nieco inny niż emerytowany piłkarz. Zurabisziwili jednoznacznie opowiedziała się po stronie protestujących. Ci uznają ją wciąż za opokę, ostatni bastion legalnie wyłonionej władzy i za nadal urzędującą prezydentkę. No i Zurabisziwili nigdzie się nie wybiera i deklaruje, że nie zrezygnuje na rzecz kogoś wybranego wbrew konstytucji.
Sytuacja w Gruzji zmierza w stronę jakiegoś rozstrzygnięcia. Marzenie prawie „domknęło system”, musi się jeszcze pozbyć prezydentki. Już zarzuciło kierunek europejski, Unia Europejska zarzuciła rozmowy akcesyjne. Parlament Europejski wzywa do powtórzenia wyborów do jesieni przyszłego roku, chce też sankcji na odpowiedzialnych za zamach na demokrację. Pierwsze własne ograniczenia tego typu nałożyły już państwa bałtyckie. Podobne apele słychać wśród amerykańskich ekspertów z kręgów konserwatywnych, mogących mieć wpływ na otoczenie nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Oczywiście Marzenie może się ugiąć, cofnąć ileś kroków. Ale może się też zdecydować na wariant siłowy i pójść śladami np. Aleksandra Łukaszenki z Białorusi, który w 2020 r. brutalnie zdusił masowy bunt rodaków oburzonych ustawieniem wyborów prezydenckich.
Taki wybór będzie jednoznaczny, będzie się równał drastycznemu zawężeniu prorosyjskiej orbity. Bo mało kto na Zachodzie będzie chciał kontaktować się z gruzińskimi politykami, z których rąk będzie kapać krew obywateli zamęczonych za to, że stanęli po stronie wartości wolnego świata. Kawelaszwili już jest porównywany do Łukaszenki i też jest nazywany uzurpatorem. Mimo że nie jest architektem systemu, a jedynie maską, za którą reżim będzie próbował się schować.