Masakry i maskarady
Masakry i maskarady. Żeby rządzić Syrią, trzeba doskonale udawać. Baszar Asad był w tym mistrzem
Baszar ruszył na lotnisko pod Damaszkiem ok. godz. 18 w sobotę 7 grudnia. Nie było już z nim rodziny – żona z trojgiem dzieci wyleciała do Moskwy w listopadzie (mają tam wiele nieruchomości), może przeczuwając, co się święci. 59-letni Baszar w górującym nad Damaszkiem pałacu pakował się do ostatniej chwili. Nie zostało nic z rzeczy prywatnych. Tylko trochę nieodpakowanych prezentów i hala pełna luksusowych samochodów.
Z pałacu na lotnisko jest pół godziny drogi. W lewym oknie auta musiał widzieć pożegnalne światła Damaszku, dawnej stolicy Umajjadów, jednego z najdłużej nieprzerwanie zamieszkanych miast świata. Nie przepadał za nim. Urodził się tu, ale jego rodzina pochodzi z Kardahy, niedaleko Latakii nad Morzem Śródziemnym. To tereny syryjskich alawitów, wyznawców synkretycznej odmiany szyizmu, przez część muzułmanów uważanych za heretyków i jako takich prześladowanych. Dlatego alawici często stosują tzw. takijję, ukrywają to, kim naprawdę są.
Obalony prezydent Syrii Baszar Asad, który po kilku godzinach lotu wylądował pod Moskwą, był mistrzem takijji.
Minęli się ledwie o kilka godzin. Abu Mohamed wjechał do stolicy Syrii przed świtem w niedzielę 8 grudnia w kolumnie opancerzonych aut. Wcześniej jego ludzie obstawili wszystkie ważniejsze skrzyżowania stolicy. Jadąc od północy, z kierunku Homs, ominął centrum. Nie ujawnił się od razu, najpierw odwiedził elegancki Mezzeh, południową dzielnicę Damaszku, w której się wychował. Na stare miasto dotarł dopiero przed południem. Od razu do meczetu Umajjadów, jednego z najświętszych miejsc islamu. Tam 42-letni lider syryjskiej rewolucji Abu Mohamed al-Dżaulani pomodlił się, a potem przemówił.
Wszyscy będą teraz mieć równe prawa. Chrześcijanie, Druzowie i Kurdowie nie mają się czego obawiać.