Rosja przegrywa w Syrii? Nie cieszmy się tak bardzo. Może się zrobić dużo groźniej blisko nas
Po niespodziewanie szybkim upadku sił i rządów Baszara Asada w Syrii najpopularniejszy geopolityczny wniosek jest taki, że to też porażka Rosji i Iranu, politycznych i wojskowych stronników Damaszku. Bezsprzecznie tempo i efekty rebelii obnażyły kres zdolności militarnych syryjskiego reżimu i niezdolność jego patronów do obrony, a nawet podtrzymania władzy Asada. Służby wywiadowcze Syrii nie zidentyfikowały zagrożenia i przygotowań do akcji zbrojnej, co musiało trwać ileś miesięcy, a siły zbrojne okazały się za słabe lub zbyt zdemoralizowane, by bronić resztek państwowości.
W rezultacie wszystko zawaliło się znacznie szybciej niż w 2021 r. podtrzymywana przez Amerykanów władza w Afganistanie, choć to wówczas też był szok dla świata. W pewnym sensie Putin doświadcza tego samego, co Biden kilka lat temu, ale w innym sensie robi to samo, co Trump: deklaruje brak zaangażowania, poza udzieleniem schronienia upadłemu dyktatorowi i jego rodzinie (którzy pewnie powinni uważać na herbatki i okna).
Rosja potrzebuje dostępu do „ciepłych mórz”
Rosja albo nie była w stanie pomóc, albo nie była zainteresowana udzieleniem pomocy Syrii, przyjmując do wiadomości niekorzystny dla siebie bilans sił i ograniczenie własnych zasobów, skupionych na ważniejszej interwencji w Ukrainie. Gdy w 2015 r. Putin „wchodził z butami” na bliskowschodni teatr walki, sytuacja była inna. Niesiony był falą triumfalizmu po bezkrwawym, ale skutecznym „odzyskaniu” Krymu i po dyplomatycznej odbudowie strefy wpływów na wschodzie Ukrainy w wyniku krwawej, lecz krótkotrwałej wojny.