Jedenastodniowa rewolucja
Błyskawiczny upadek syryjskiej dyktatury Asada. Mapę Bliskiego Wschodu można rysować od nowa
W sobotę 7 grudnia siły syryjskiej opozycji wkroczyły do Damaszku. Tego samego dnia ze stolicy uciekł Baszar Asad, kończąc tym samym 53 lata dyktatorskich rządów jego rodziny. Gdy zamykaliśmy ten numer POLITYKI, nie było jeszcze jasne, jaką formę przyjmie nowa władza. Niewątpliwym panem sytuacji był jednak Abu Mohamed al-Dżaulani, lider Hajat Tahrir asz-Szam (HTS), najsilniejszego ugrupowania w koalicji rebeliantów.
Atak rozpoczął się 27 listopada z opanowanej przez opozycję prowincji Idlib w kierunku Aleppo, które padło po trzech dniach przy minimalnych walkach. Później rebelianci ruszyli na południe, zajmując kolejno Hamę i Homs. Gdy odcięli Damaszek od wybrzeża i dostaw od sojuszników, dni (a nawet godziny) reżimu były policzone. Sobotnie zajęcie stolicy przebiegło stosunkowo spokojnie. Na miejscu został dotychczasowy premier Syrii, aby – jak sam zapowiedział – „w spokoju przekazać władzę”.
Atak nieprzypadkowo rozpoczął się z prowincji Idlib, która po wojnie domowej z lat 2011–16 stała się schronieniem najróżniejszych przeciwników zwycięskiego wówczas Asada. Ze wsparciem Rosji, Iranu i Hezbollahu dyktator zdołał opanować sytuację po wybuchu arabskiej wiosny. Kazał strzelać do pokojowych demonstrantów, a potem m.in. używać gazów bojowych. Nie udało mu się przywrócić kontroli nad północno-wschodnią Syrią, gdzie władzę przejęli Kurdowie, nad kilkoma bazami islamistów na wschodzie kraju oraz właśnie nad Idlibem.
Od kilku lat władzę nad tą prowincją sprawowała wspomniana HTS Dżaulaniego, ugrupowanie, które wywodzi się z syryjskiego odłamu Al-Kaidy, ale – jak się wydaje – przeszło głęboką ewolucję. Zmuszone działać w ramach skomplikowanej syryjskiej opozycji, sięgającej od świeckiej Syryjskiej Armii Narodowej po sieroty po tzw.