Zdalne do wszystkiego
Zaczęła się prawdziwa wojna dronów. Wykryją, przylecą, zaatakują – i jeszcze to sfilmują
Tego przeznaczenia prawie nie słychać. Mieszczący się w ręce lub niewiele od niej większy dron z ładunkiem wybuchowym nadlatuje na tyle cicho i na tyle szybko, że gdy się go dostrzeże, jest już za późno. Drony FPV niosą śmierć z transmisją na żywo. Zanim nastąpi koniec filmu, często nagrywają swoje ofiary usiłujące uciec, zasłonić się, strącić intruza serią z karabinu lub wymachując kolbą. Niewielu się udaje. Bezsilność nakazuje czasem zdjąć hełm i zrzucić kevlarową kamizelkę.
To niby wciąż pojedynek jeden na jeden, ale w skrajnie nierównych warunkach. Siedzący gdzieś w oddali operator drona jest snajperem tyleż wyrafinowanym, ile mającym wszystkie przewagi po swojej stronie. Przez elektroniczne okulary widzi obraz z „celownika” swojej amunicji, gdy w tym samym czasie jego drugi dron, wiszący nieco dalej i wyżej, filmuje całą scenę, by już zmontowany makabryczny filmik z dynamicznym podkładem muzycznym wrzucić do internetu.
Otwarte włazy, okna w budynkach, luki w umocnieniach, prześwity pod czołgami, zygzaki okopów. Wszystko to nie stanowi przeszkód dla snajperskiej „kuli” sterowanej prawdziwym sprytem i sztuczną inteligencją. Zdolnej do kluczenia, zawisu, cofnięcia się i powrotu do ofiary. Na dziś nie ma przeciwko temu nowemu rodzajowi kierowanych pocisków żadnej w pełni skutecznej tarczy, o ile nie siedzi się w szczelnym bunkrze. Nawet zamknięty czołg nie jest bezpieczny, bo choć pojedynczy atak go nie zniszczy, to może unieruchomić i podpalić. A wtedy zmuszona do ewakuacji załoga staje się łatwym celem.
Czasem liczy się kamuflaż. Polski ochotnik Sebastian Kuczyński, operator FPV po stronie Ukrainy, na kanale Historia Realna wspominał, że aby uniknąć ataku, przebrał się za staruszkę, i podpierając kijem, szukał w polu… własnego drona.