Kluczowy był 1 listopada. To wtedy na ulicach Nowego Sadu doszło do ogromnych, spontanicznych protestów, w których miały wziąć udział dziesiątki tysięcy osób. Powód? Oficjalny może wydawać się wręcz banalny: tego dnia doszło do tragedii na dworcu w tym bardzo ważnym mieście, stolicy autonomicznego regionu Wojwodiny. W wyniku zawalenia się betonowo-szklanego zadaszenia, które już dawno powinno być naprawione lub najlepiej usunięte, zginęło aż 15 osób.
Reakcja rządu wydawała się właściwa – do dymisji podał się minister budownictwa Goran Vesić, mówiąc przy tym o „moralnej odpowiedzialności” państwa. Prokuratura wezwała podejrzanych do przesłuchań. Wszystko wyglądało na rutynowe działania. To jednak nie uspokoiło ludzi, którzy najpierw zgromadzili się pod dworcem, ważnym na skalę kraju, bo jest obiektem o charakterze międzynarodowym. Później przeszli pod urząd miasta, wybili szyby i oblali go farbą. „Jesteście mordercami” – krzyczeli zgromadzeni.
W Serbii nie chodzi już tylko o dworzec czy o tragedię. Chodzi o walkę z rządem i prezydentem Aleksandrem Vučiciem. To jedna z kluczowych postaci Serbskiej Partii Postępowej, ugrupowania, które wbrew nazwie z „postępem” ma niewiele wspólnego. Choć jest stowarzyszone z Europejską Partią Ludową (do której należy m.in. Platforma Obywatelska), sam Vučić wciąż trzyma się blisko z Putinem. Powody są nie tylko ideologiczne – Serbia pozostaje praktycznie uzależniona od rosyjskiego gazu.
Stawką jest lit
– Aby zrozumieć, co obecnie dzieje się w Serbii, trzeba cofnąć się co najmniej do sierpnia – mówi Aleksandar Matković, aktywista polityczny z Instytutu Nauk Ekonomicznych w Belgradzie i Transnational Institute w Amsterdamie. – To wtedy w związku z wizytą Olafa Scholza w Belgradzie tysiące Serbów protestowało przeciwko budowie kopalni litu w ramach tzw. projektu Jadar.
Na tym projekcie bardzo zależy Unii Europejskiej. Złoże w regionie jest jednym z największych na świecie, zawiera również bor oraz bardzo rzadki minerał – jadaryt. Kopalnia miałaby powstać w zachodniej Serbii, w okręgu Mačva, niedaleko miasta Loznica, a Unia zyskałaby własne źródło litu. Obecnie, według danych Eurostatu, sprowadza go głównie z Ameryki Łacińskiej, szczególnie z Chile i Argentyny.
Jak pisał już ponad rok temu Bartłomiej Znojek w swojej analizie dla Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, zgodnie z „zachowawczą” prognozą Międzynarodowej Agencji Energii (MAE) światowy popyt na lit wzrośnie ze 73,4 tys. ton w 2020 r. do prawie 242 tys. ton w 2030 i prawie 374 tys. w 2040. To zaś ma wpłynąć przede wszystkim na wzrost produkcji baterii do samochodów elektrycznych i do magazynowania energii.
Po protestach, które miały miejsce już w 2022 r., prezydent wycofał pozwolenie na rozpoczęcie prac. Od tamtej pory trwa ciągła walka między Vučiciem, międzynarodowymi firmami wydobywczymi a społeczeństwem obywatelskim. Korporacja Rio Tinto, która ma się zająć wydobyciem, oskarża demonstrantów o „kampanię dezinformacji”. Aktywiści i badacze, tacy jak Matković, wskazują na manipulacje przedsiębiorstwa, argumentując, że projekt nie ma na celu wzbogacenia Serbii, lecz eksploatację jej zasobów naturalnych na nierównych warunkach.
Czytaj też: Bałkany, tykająca bomba w środku Europy
Ciężko być w Serbii aktywistą
Według wskaźnika AROPE, określającego procent społeczeństwa zagrożonego ubóstwem lub żyjącego poniżej jego granicy, sytuacja w Serbii jest dramatyczna – wskaźnik wynosi ok. 20 proc. Dla porównania: w Polsce, po pandemii i rządach PiS, to 14,3 proc., a w takich krajach jak Finlandia – poniżej 10 proc. Tragedia z 1 listopada tylko na nowo wzbudziła społeczny gniew. Serbowie protestują teraz także przeciw korupcji władzy. – Bycie aktywistą w moim kraju wciąż jest niebezpieczne – mówi Matković. – Na protestach dochodziło do licznych porwań – wrzucano demonstrantów do czarnych, nieoznakowanych samochodów – i do pobić przez „nieznanych sprawców”. Aktywiści są prześladowani za aprobatą państwa, które powinno ich chronić.
Tymczasem Unia Europejska milczy albo wręcz wspiera autorytarny rząd. Producenci, tacy jak niemiecki Mercedes-Benz czy francusko-włoski Stellantis, podpisali już umowy gwarantujące im wyłączność na korzystanie z serbskiego litu. Na protestach nie widać ani flag europejskich, ani rosyjskich. Rząd Vučića jest prorosyjski, a stosunek Serbów do UE pozostaje raczej ambiwalentny. – Mobilizacja antyrządowa nie dotyczy kwestii proeuropejskich ani przeciweuropejskich – chodzi o ciągłe niepowodzenia rządu w zapewnieniu podstawowego bezpieczeństwa obywatelom – tłumaczy Saša Savanović, pisarka i socjolożka. – Zawalenie się zadaszenia wyremontowanego dworca w Nowym Sadzie jest tylko najnowszym i najbardziej ekstremalnym przykładem tego problemu.
Protesty antyrządowe przybierają różne formy: liberalną, co odzwierciedla hasło „korupcja zabija”, powszechnie używane przez większość partii opozycyjnych i grup obywatelskich, lub bardziej lewicową – „deregulacja zabija”. – Ludzie najwyraźniej rozumieją, że niezależnie od tego, o którą zagraniczną stolicę chodzi (UE, USA, Rosja, Chiny, ZEA – wszystkie są w Serbii bardzo obecne), efekty są takie same: rząd działa na ich korzyść i na rzecz reżimowo wspieranego krajowego kapitału. Liberałowie nie porzucili jeszcze idei, że kapitał zachodni jest w jakiś sposób lepszy. Prawicowcy preferują rosyjski, a ostatnio coraz częściej także chiński – dodaje Savanović.
Vučić Serbami się nie martwi
Manifestacje przybierają na sile. W takich miastach jak Belgrad, Nowy Sad, Nisz czy Kragujevac studenci rozpoczęli okupację wydziałów uniwersyteckich, a uczniowie sami blokują szkoły średnie. Żądają już nie tylko dymisji rządu, ale też zwiększenia wydatków na edukację i uwolnienia zatrzymanych demonstrantów.
Aktywiści są tymczasem na celowniku. Po protestach w sierpniu ich przywódców publicznie nazywano „ekoterrorystami”, a ich zdjęcia opublikowano w mediach. Matković do niedawna otrzymywał jeszcze anonimowe groźby śmierci (w rozmowie ze „Polityką” mówi o 40). Władze nie oszczędziły nawet ciężarnej aktywistki, adminki facebookowej grupy Aktivizam Zorany Crnojević. Dochodzi też do kuriozalnych sytuacji, takich jak w prestiżowym gimnazjum im. Jovana Jovanović Zmaja w Nowym Sadzie, gdzie protestujących dyrektor potępił jako „komunistów” i określił ich działania mianem „pogańskich”.
Tymczasem Vučić kontynuuje swoją grę, kalkulując, czy złoża litu powierzyć Europie, Rosji czy może... Chinom. Swoimi obywatelami zupełnie się nie przejmuje.