Katedra ciągle w ogniu
Notre Dame znów otwiera wrota. Czy ciągle mieszka tam dusza Francji? Kryzys w kraju jest głęboki
Kiedy na początku Wielkiego Tygodnia 2019 r. pożar strawił sporą część paryskiej katedry Notre Dame, prezydent Macron już następnego dnia obiecał jej odbudowę. Mówił: „To nasza żywa historia, wyraz tego, kim byliśmy i kim będziemy (…) sprawia, że jesteśmy Francuzami. Niech każdy coś zrobi, niech każdy da, co może”. Słowa te, choć patetyczne, zapewne były szczere. Ale kryła się też za nimi chęć przełamania masowych protestów tzw. żółtych kamizelek i pierwszych sygnałów głębokiej – jak się później okazało – niechęci do prezydenta. W ten sposób katedra i francuska polityka zderzają się od tysiąca lat, ale o tym za chwilę.
350 tys. osób, głównie rzecz jasna Francuzów, ale i 80 tys. miłośników sztuki z zagranicy, złożyło się na jej odbudowę, która kosztowała blisko miliard euro. Przy czym cztery najbogatsze rodziny francuskie dały prawie połowę tej kwoty. Zdumiewa jednak to, że zdołano dotrzymać zapowiadanego terminu. Wykorzystano wiele od dawna już niestosowanych technik kamieniarskich i ciesielskich. Pracowało przy tym 2 tys. fachowców z rozmaitych dziedzin. Bo przecież średniowieczna Notre Dame zadziwia maestrią konstrukcji. Przykład: jeden z najbardziej ikonicznych elementów, kamienna rozeta północna o średnicy prawie 13 m, z witrażami, zbudowana osiem stuleci temu, pozostaje do dziś największa na świecie.
Inauguracja świątyni po pożarze potrwa aż pół roku, ale najważniejszym momentem będzie pierwsze otwarcie drzwi – już 8 grudnia. Katedra pomieści tego dnia 3 tys. osób. Macron zaprosił czołowe postaci wielu krajów, m.in. Karola III, Joe Bidena, Donalda Trumpa, Wołodymyra Zełenskiego, a także Andrzeja Dudę. Ale kto przyjedzie – jeszcze nie wiadomo. Nie przyjedzie papież Franciszek, chociaż w tym dniu ma być we Francji: na Korsyce.