Świat

Nikogo nie podmienili. Jest nowa Komisja Europejska. Pierwszy test już za moment

Ursula von der Leyen w Parlamencie Europejskim w dniu głosowania nad składem nowej Komisji Europejskiej. 27 listopada 2024 r. Ursula von der Leyen w Parlamencie Europejskim w dniu głosowania nad składem nowej Komisji Europejskiej. 27 listopada 2024 r. Yves Herman / Forum
Parlament Europejski zatwierdził nową Komisję Europejską kierowaną przez Ursulę von der Leyen. Jej pierwszym trudnym zadaniem będzie koordynowanie odpowiedzi Brukseli na działania prezydenta Donalda Trumpa.

Za nową Komisją Europejską zagłosowało w środę 370 europosłów, 283 było przeciw, a 36 wstrzymało się od głosu. Cała Komisja otrzymała zatem znacznie mniej głosów niż sama Ursula von der Leyen, której drugą kadencję w tajnym głosowaniu w lipcu poparło 401 europosłów.

Dziś – w głosowaniu imiennym – za KE opowiedziała się ponad połowa składu całej 720-osobowej izby. Wymogiem była zwykła większość, co zapewne ułatwiało bunt części – świadomych ledwie symbolicznego znaczenia swego sprzeciwu – europosłów głównego nurtu. Przykładowo, brak poparcia dla Komisji zadeklarowali dziś niemieccy socjaldemokracji z partii kanclerza Olafa Scholza, by zaprotestować przeciw zbyt ważnej posadzie dla Włocha Raffaela Fitta (o czym niżej).

Czytaj też: Unia nie będzie rządzić światem, ale nic lepszego nie ma. Musi się zmieniać, żeby trwać

Nikogo nie podmienili

„Pierwszą ważną inicjatywą nowej Komisji Europejskiej będzie »Kompas Konkurencyjności«. Jego pierwszym filarem będzie zlikwidowanie luki innowacyjnej w stosunku do USA i Chin. Drugim filarem będzie plan dekarbonizacji i konkurencyjności. Trzecim: zwiększenie bezpieczeństwa i ograniczenie zależności” – zadeklarowała Ursula von der Leyen podczas wcześniejszej debaty. „Kompas Konkurencyjności” ma opierać się na niedawnym raporcie Maria Draghiego, byłego prezesa Europejskiego Banku Centralnego (i byłego premiera Włoch), z którego głównymi wnioskami zgadzają się bodaj wszystkie siły głównego nurtu w Brukseli. Ale co do szczegółów, w tym źródeł finansowania postulowanego skoku inwestycyjnego w UE – euroobligacje czy zwiększony budżet UE – będą się toczyć intensywne spory między władzami unijnych krajów.

Dzisiejsze głosowanie pozwoli nowej Komisji Europejskiej na rozpoczęcie kadencji 2024–29 z początkiem grudnia, czyli z jednomiesięcznym poślizgiem. Teraz ostatnim formalnym etapem jest – planowane na ten tydzień – „mianowanie” nowej KE przez Radę Europejską, czyli przywódców 27 państw UE, choć bez wymogu jednomyślności i za pośrednictwem „procedury pisemnej”. A zatem bez zjeżdżania się premierów czy prezydentów na szczyt do Brukseli.

Tegoroczna procedura zatwierdzania Komisji była wyjątkowa, bo europosłowie po raz pierwszy od ponad 20 lat nie wymusili podmiany ani jednego kandydata na komisarza (przed pięciu laty doprowadzili do podmiany trojga kandydatów), czyli ostatecznie zgodzili się na skład przedłożony im przez von der Leyen i Radę UE. Europoselskie komisje, które przesłuchiwały kandydatów, nadzwyczaj gładko zdecydowały o zielonym świetle dla 19 z nich, łącznie z Piotrem Serafinem, komisarzem ds. budżetu. Potem – w połowie listopada – zamroziły decyzję co do siedmiorga, czyli Węgra Olivera Varhelyiego oraz wszystkich sześciorga kandydatów na wiceprzewodniczących Komisji. Choć w Brukseli podniósł się alarm, że start nowej Komisji ugrzęźnie na parę miesięcy, to od wpływowych europosłów można było usłyszeć, że to – częściowo reżyserowane – polityczne prężenie muskułów przez poszczególne frakcje zajmie tylko kilka dni.

I rzeczywiście, decyzje w sprawie wszystkich komisarzy odblokowały się w zeszłym tygodniu.

Czytaj też: Centrum w Unii się trzyma. Rewolucji nie będzie, ale wątpliwości są

„Nowy Timmermans”

Najgorętszy spór rozgorzał o Hiszpankę Teresę Riberę oraz Włocha Raffaela Fitta. Ribera, dotychczasowa wicepremierka Hiszpanii, będzie wiceszefową Komisji od sprawiedliwej transformacji i polityki konkurencji. To najważniejsza posada dla centrolewicy w Komisji zdominowanej przez centroprawicową Europejską Partię Ludową (EPL). Prawicowi krytycy Zielonego Ładu ostrzegają, że kontynuacja ambitnego programu będzie zbyt kosztowna i nazywają Riberę „nowym Timmermansem” (od nazwiska centrolewicowego Fransa Timmermansa, który do 2023 r. był w Komisji głównym promotorem ambitnej zielonej transformacji, potem wrócił do holenderskiej polityki krajowej). Hiszpankę chciała utrącić jednak przede wszystkim główna opozycyjna siła w Hiszpanii – Partia Ludowa. Pod jej naciskiem Manfred Weber, szef EPL, zażądał od Ribery, by – co uczyniła – przed zatwierdzeniem przez europosłów wzięła w parlamencie Hiszpanii polityczną odpowiedzialność za fatalne zarządzanie kryzysowe podczas niedawnych powodzi w Walencji (to częściowo wchodziło w zakres jej kompetencji jako wicepremierki). Ponadto kierownictwo EPL żądało, by – ten warunek nie został spełniony – Ribera zobowiązała się do odejścia z Komisji Europejskiej, jeśli w związku z powodziami zostanie przeciw niej wszczęte dochodzenie prokuratorskie.

Z kolei lewica nie chciała odpuścić Fittowi, dotychczasowemu ministrowi ds. UE, który będzie wiceszefem Komisji odpowiedzialnym głównie za politykę regionalną. Włoch należy do wywodzących się z postfaszystowskiego konserwatyzmu Braci Włochów (FdI) premierki Giorgii Meloni. Frakcja centrolewicy (S&D), którą kieruje Hiszpanka Iratxe García Pérez, najchętniej trzymałaby ich za kordonem sanitarnym i chciała dać Fittowi posadę zwykłego komisarza, czyli bez tytułu wiceprzewodniczącego. Ale Włocha (którego partia wraz z polskim PiS należy do klubu konserwatystów) broniła EPL. Weber, powołując się na relacje premiera Donalda Tuska, przypomina, że „silna posada” dla Włocha została obiecana na czerwcowym szczycie UE. Ostatecznie władze centrolewicowej frakcji odpuściły m.in. pod naciskiem socjalistycznego hiszpańskiego premiera Pedra Sancheza, który zapewne nie chciał utrącenia Ribery. A przede wszystkim – jak bodaj wszyscy przywódcy krajów UE – nie życzył sobie dodatkowych opóźnień w zatwierdzaniu Komisji.

Wskutek przepychanki wokół Ribery i Fitta na boczny tor zeszły kontrowersje wokół Węgra, choć przed zaledwie kilku tygodniami uchodził za kandydata najbardziej zagrożonego w Parlamencie Europejskim. Olivér Várhelyi, dotychczasowy komisarz ds. rozszerzenia, będzie komisarzem ds. zdrowia i dobrostanu zwierząt. Podczas przesłuchań w europarlamencie był na cenzurowanym jako człowiek premiera Viktora Orbána. A w dodatku przed paru laty – zapominając o włączonym mikrofonie – nazwał europosłów idiotami. EPL broniła Várhelyiego, przekonując, że po jego odrzuceniu Orbán przedstawiłby znacznie radykalniejszego kandydata. Centrolewica i liberalna frakcja Odnowić Europę najpierw głośno protestowały i opóźniały zielone światło, ale ostatecznie zgodziły się w zamian za niewielkie zmodyfikowanie jego teki. Dlatego Várhelyi jako komisarz odpowiedzialny za sprawy zdrowia – pod naciskiem swych krytyków w Parlamencie Europejskim – nie będzie zajmować się zdrowiem reprodukcyjnym. Chodzi głównie o sprawy aborcji, które – pomimo rozlicznych rezolucji europosłów na ten temat – tak czy inaczej nie wchodzą w uprawnienia instytucji UE.

Teraz Polska

Tegoroczne rozgrywki pierwszy raz tak ewidentnie potwierdziły bardzo polityczny charakter wysłuchań kandydatów na komisarzy. Ci utrącani przez Parlament Europejski przed pięciu, dziesięciu czy 15 laty albo rzeczywiście wypadali wyjątkowo źle podczas odpytywania europosłów, albo europosłowie tak twierdzili. Innym powodem bywały podejrzenia korupcyjne albo obawy o możliwy konflikt interesów. Natomiast w tym roku kłopoty mieli Ribera, Fitto i Varherlyi, którzy co do meritum wypadli bardzo dobrze, ale szkodziły im spory polityczne. Z drugiej strony Parlament Europejski postanowił uciąć kontrowersje, bo instytucje UE z powodu trudnych czasów (wojna w Ukrainie, zbliżająca się prezydentura Donalda Trumpa) nie powinny nazbyt długo zajmować się same sobą.

Zatwierdzenie nowej Komisji zostało poprzedzone podpisaną w zeszłym tygodniu wspólną deklaracją trzech głównych frakcji: centroprawicowej EPL, centrolewicowej S&D i liberalnej Odnowić Europę, o współpracy podczas obecnej pięcioletniej kadencji. Te kluby stanowią „koalicję” popierającą von der Leyen, a ich deklaracja – tak rozumie ją lewica i liberałowie – ma ograniczyć poszukiwania doraźnych koalicji z radykalną prawicą, np. dla łagodzenie przepisów o wymogach środowiskowych. Poparcie dla nowej KE zadeklarowała także frakcja Zielonych, choć duża jej część wyłamała się z decyzji o głosowaniu „za”. Ale jednocześnie „za” głosowała partia Meloni. PiS współtworzący z nią klub konserwatystów był przeciw.

Zatwierdzenie składu Komisji kończy długi – choć standardowy w instytucjach UE – proces zmiany władzy w Brukseli. Trwał on praktycznie od marca, gdy Komisja zwolniła obroty na trzy miesiące przed eurowyborami. Choć kadencja zapewne zacznie się w grudniu, zespół nowych komisarzy rozkręci się dopiero od początku 2025 r. Von der Leyen na pierwsze sto dni zapowiedziała m.in. strategię Czystego Ładu Przemysłowego, propozycje dotyczące polityki obronnej, reformy polityki rolnej i żywnościowej oraz przegląd polityk UE pod kątem rozszerzenia UE. Rola inicjowania debat w tych sprawach przypadnie Polsce – rozpoczynającej od stycznia półroczny okres prezydencji w Radzie UE.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną