Najnowsza eskalacja rosyjsko-ukraińskiej wojny to dialog, w którym słychać coraz dalsze wybuchy i coraz groźniejsze pomruki, że będzie z tego wojna światowa. Ukraina, świadoma upływającego czasu prezydentury przychylnego Joe Bidena, chce wykorzystać nowe możliwości, jakie dała jego spóźniona o lata zgoda na rakietowy ostrzał głębokiego zaplecza frontu po rosyjskiej stronie. W ruch poszły naziemne ATACMS-y i lotnicze Storm Shadowy, bo brytyjscy sojusznicy też czekali na Amerykanów. Wybuchają więc kolejne składy amunicji i magazyny paliw, ale część zachodnich pocisków strąca rosyjska obrona powietrzna. Kremlowi to nie wystarcza, Władimir Putin zdecydował się na rzecz niespotykaną nie tylko w tej wojnie.
Na żywym ciele ukraińskiego miasta Dniepr przetestował nowy pocisk balistyczny średniego zasięgu (na fot. znalezione szczątki). Rakietę wystrzelono z poligonu testów broni jądrowej, a jej start, jak się później okazało, został notyfikowany Amerykanom w ramach mechanizmu zapobiegania przypadkowej wojnie. Ale szok nie był wcale mniejszy. Świetlne ślady na ciemnym niebie nad Dnieprem znaczyły nowy etap walki, w którym w użyciu są już narzędzia ostatecznej zagłady.
Od czwartkowego świtu trwały dywagacje, co to za rakieta: rosyjska Rubież, jej irański lub północnokoreański „analog” czy coś innego. Putin trzymał widzów w napięciu cały dzień, dopiero w wieczornym orędziu przyznał, że użył nowego pocisku o pozornie niegroźnej nazwie Oriesznik, czyli leszczyna (ukraiński wywiad używa innego drzewnego kryptonimu – Cedr). Celem były tereny fabryki zbrojeniowej Piwdenmasz, wyspecjalizowanej w technologiach rakietowych, na którą spadło sześć konwencjonalnych, ale niezwykle szybkich – hipersonicznych głowic nowego typu. Wielkich zniszczeń nie wywołały, ale nie o to chodziło.