W Mar-a-Lago, rezydencji Donalda Trumpa na Florydzie, dzieją się rzeczy, jakie nie śniły się największym politologom. Elon Musk, który wyłożył na zwycięską kampanię prezydencką ponad 150 mln dol., bierze udział w telefonicznych rozmowach Trumpa z zagranicznymi przywódcami. I w przesłuchaniach kandydatów na wszystkie stanowiska w nowej administracji.
Jako „wujek Elon” pozuje też do zdjęć z całą trzypokoleniową rodziną Trumpa, tudzież z samym prezydentem elektem, kiedy siedzą przy stole i zajadają się hamburgerami oraz frytkami z McDonaldsa. Razem polecieli do Teksasu, żeby na żywo oglądać próbny start najnowszej rakiety kosmicznej Elona, która już wkrótce ma zabrać Amerykanów na Księżyc. A kiedy Elon wyrwał się sam na dzień do Nowego Jorku, spotkał się tam z ambasadorem Iranu przy ONZ i rozmawiał z nim o łagodzeniu napięć na linii Teheran–Waszyngton.
Można odnieść wrażenie, że Ameryka nie wybrała 47. prezydenta, tylko duumwirat, który będzie rządził przez najbliższe cztery lata. Felietonistka „New York Timesa” złośliwie zauważa, że Melania, była i przyszła pierwsza dama, w ogóle nie pojawia się na zdjęciach ani na filmikach z Mar-a-Lago, bo zastąpiła ją nowa miłość Donalda: Elonia.
Padnij na kolana
Taka love story jeszcze rok temu wydawała się niemożliwa. Po pierwszych wygranych przez Trumpa wyborach Musk był jednym z doradców Białego Domu. Podał się jednak do dymisji, kiedy świeżo zaprzysiężony prezydent wycofał Amerykę z układu klimatycznego w Paryżu. „Globalne ocieplenie to fakt. Odejście od Paryża nie jest dobre dla Ameryki ani dla świata” – pisał wtedy Musk na Twitterze. Kiedy cztery lata później Trump przegrał reelekcję, Musk stwierdził publicznie, że jego czas w amerykańskiej polityce się skończył i powinien „pożeglować w stronę zachodzącego słońca”.