1000. dzień wojny. Ukrainie pozostaje oddać się w ręce oprawców albo podpalić świat
Dwa ważne światłowodowe kable łączności telefonicznej i transmisji danych, jeden łączący Finlandię z Niemcami, a drugi Szwecję z Litwą, zostały w niedzielę przecięte przez nieznanych sprawców. Łączność bezpośrednia między wymienionymi państwami została przerwana, obecnie trwa dochodzenie w celu ustalenia, jak to się stało i kto za to odpowiada. Co ciekawe, podejrzewa się chiński statek Yin Feng 3, który wykonywał dziwne manewry w miejscu i w czasie przecięcia kabla. Ale co za interes mają w tym Chińczycy?
Prezydent Wołodymyr Zełenski stara się podnieść morale własnych żołnierzy. Wczoraj odwiedzał Pokrowsk, dziś jest w Kupiańsku. Pojawia się w miejscach położonych nawet 5–10 km od linii wojsk rosyjskich, w zasięgu ich artylerii lufowej. Trzeba przyznać, że odwagi mu nie brakuje.
Rosjanie twierdzą, że odpalono sześć pocisków balistycznych ATACMS na obiekt wojskowy w Briańsku. Dzielne załogi systemów przeciwlotniczych S-400 Triumf i Pancyr zestrzeliły pięć z nich, a szósty uszkodziły. Ciekawi jesteśmy, jak wygląda uszkodzenie rakiety balistycznej. Oderwali jej statecznik? Czy wgnietli obudowę? Oczywiście z tym Pancyrem to lekko przesadzili, bo z tego systemu nie da się niszczyć pocisków balistycznych w żaden sposób. Podobno spadające szczątki wywołały pożar na terenie obiektu wojskowego, który został szybko ugaszony. Strat ludzkich ani materialnych nie ma. Ale zaraz – to co się paliło, że nie ma strat? Śmietnik? Najśmieszniejsze jest to, że ktoś w te komunikaty wierzy i traktuje je poważnie. Warto natomiast odnotować pierwszy atak pociskami ATACMS na obiekty położone w Rosji, czekamy na więcej szczegółów.
Pod Kupiańskiem Rosjanie znów się posunęli i tereny na wschód od rzeki Oskił w rejonie tego miasta coraz bardziej się kurczą. Podobnie pod Siewierskiem, gdzie rosyjskie wojska zajęły kolejny skrawek terenu. Sukcesy osiągnięto też pod Pokrowskiem i w obwodzie kurskim. Nie są to wielkie zdobycze, ale są, Rosjanie powoli, ale systematycznie się posuwają, wciąż uporczywie atakując, przez co obie strony ponoszą poważne straty. Na tym polega wojna na wyniszczenie.
Czytaj też: Tysiąc dni wojny. Ambasador RP w Kijowie: Przerażenia Donaldem Trumpem w Białym Domu tu nie ma
Impas
Na froncie zapanował impas, w naszej ocenie Ukraina całkowicie straciła zdolności ofensywne. Aby je zbudować, Zachód musiałby przekazać niewiarygodnie duże ilości uzbrojenia, solidne lotnictwo z pełnym zabezpieczeniem i wyszkolić Ukraińców w użyciu tego wszystkiego, co potrwałoby co najmniej kilka lat. Pomijając fakt, że to nierealne z różnych względów.
A zatem powiedzmy sobie od razu: Ukraina nie odzyska już utraconych ziem. Jednocześnie zdolności i możliwości militarne tego kraju maleją w miarę ponoszonych strat, wyczerpywania się wytrzymałości ludzkiej i wsparcia Zachodu, który musi się mierzyć ze społecznym niezadowoleniem, często bardzo skutecznie stymulowanym przez rosyjską propagandę i świetnie zorganizowaną wojnę informacyjną. Jednocześnie zdolności militarne Rosji powolutku rosną, stopniowo zwiększa się liczebność sił zbrojnych z coraz lepiej wyszkolonymi żołnierzami, wolno, ale jednak rozkręcaną produkcją zbrojeniową, rozwijającym się systemem omijania nałożonych sankcji. Rosjanie zdecydowanie poprawili dowodzenie, wyszkolenie taktyczne własnych wojsk, dyscyplinę, wymianę informacji, organizację i funkcjonowanie logistyki. Pokazali wysoką zdolność do adaptacji i improwizacji przy zmiennych warunkach.
Jesteśmy więc w punkcie, w którym Ukraina z pomocą na dotychczasowym poziomie nie ma szans zrealizować swoich celów, odzyskać utraconych ziem ani szybko zostać przyjętą do NATO lub choćby zawrzeć porozumienie o zawieszeniu ognia, by ten czas wykorzystać na zbudowanie skutecznego sojuszu obronnego. Natomiast szanse Rosji na realizację jej celów – podporządkowania sobie całej Ukrainy – stopniowo rosną. Na razie umocniła swoje posiadanie Krymu i sporej części Donbasu, a także zabezpieczyła lądowe połączenie z Krymem. Kolejny etap to zredukowanie Ukrainy do roli państwa słabego, by je ostatecznie całkowicie wyczerpać i zniewolić. Wystarczy, że państwa zachodnie zmniejszą swoją pomoc militarną, a ukraiński front zacznie pękać. Jeśli wszystko będzie się toczyć tak, jak do tej pory, upadek Ukrainy będzie tylko kwestią czasu – roku, może trzech lat...
Czytaj też: 996. dzień wojny. Brygada brygadzie nierówna. W Ukrainie jest mętlik, nigdzie to tak nie wygląda
Nie poddamy się
Z punktu widzenia Ukrainy sytuacja jest bardzo trudna. Tu nie chodzi przecież o interesy, zmianę sposobu życia, ustroju, systemu, podległości. Tu chodzi o przetrwanie narodu ukraińskiego, który jest przez Rosjan traktowany jak naród niewolników. Których można zabijać – tak jak zabito już wielu jeńców i cywili na okupowanych terenach, także w masowych mordach jak w Buczy, Mariupolu, Iziumie czy Chersoniu. Których można poddawać torturom, przepuszczać przez obozy filtracyjne, czyli koncentracyjne, gwałcić, którym można odbierać i wywozić dzieci, by je rusyfikować. Jeśli Ukraina upadnie, to Rosjanie dokonają rzezi. Nic ich nie hamuje, nikt ich nie powstrzyma. Tak jak nikt ich nie powstrzymywał od 2014 r., bo tak fajnie się z Rosją handlowało.
Dlatego Ukraińcy są zdesperowani, wielu z nich ma świadomość, dokąd to wszystko zmierza. To coś w rodzaju: „Westerplatte broni się jeszcze”. Dla ratowania życia swojego i bliskich, dla ratowania narodu przywództwo Ukrainy jest gotowe nawet wciągnąć do wojny inne kraje.
Oczywiście, nie oszukujmy się. Wojna czeka nas prędzej czy później. Jeśli Ukraina upadnie, zacznie się odliczanie. Może ono potrwać całkiem długo, nawet kilka lat do dekady, ale potem nic Rosjan nie powstrzyma, szczególnie jeśli Europa jako całość nie zacznie się solidnie do wojny szykować albo da się podzielić.
Ukraina, co zrozumiałe, na różne sposoby próbuje zaangażować w konflikt inne państwa, widząc w tym swoją szansę na ratunek. Nie tylko zresztą swój, bo Rosja pobita to Rosja przez dłuższy czas niegroźna, dla nikogo.
W tym celu Ukraina podejmuje różne inicjatywy. Nalegała na zestrzeliwanie rosyjskich rakiet nad własnym terytorium przy granicy z Polską czy Rumunią. A to przecież byłby już bezpośredni udział w wojnie. Ma nadzieję, że użycie zachodniego uzbrojenia przeciwko celom w Rosji na kursie kolizyjnym z Kremlem postawi także Stany Zjednoczone czy inne państwa zachodnie. Oczywiście nie postawi, bo Rosja nie chce teraz wojny z NATO i nie ze wszystkimi na raz. Słowem kluczowym jest w tym zdaniu „teraz”, bo że wojna z poszczególnymi państwami NATO będzie nie do uniknięcia, tego już w Rosji nikt nie ukrywa – ani przedstawiciele Kremla, ani oficjalne media sterowane przez władze, ani prości ludzie, którzy się wręcz tego domagają, tak wyprano im mózgi. Rosja chce jednak najpierw podporządkować sobie Ukrainę i być może włączyć jej potencjał do własnej machiny wojennej, odtworzyć zapasy sprzętu i amunicji, stabilnie rozkręcić produkcję zbrojeniową, a jednocześnie maksymalnie podzielić Zachód, by walczyć kolejno z poszczególnymi państwami, a nie ze wszystkimi na raz.
Najbardziej desperackim ruchem ze strony Ukrainy byłaby zapowiedziana przez prezydenta Zełenskiego próba zbudowania broni jądrowej. Stanowisko, że Ukraina nie ma innego wyjścia, pojawiło się jako forma nacisku na państwa zachodnie, ale kto wie, czy takie prace już potajemnie nie trwają. W Ukrainie istnieją ograniczone możliwości pozyskania materiału rozszczepialnego, w zasadzie najbardziej prawdopodobne jest zbudowanie słabej bomby uranowej o małej mocy do 10 kT i o dużej masie, ale to przecież bez znaczenia – liczy się sam fakt użycia broni jądrowej, a czy to będzie 10 kT, czy 1 MT, czy nawet 1 kT – wszystko jedno. W Ukrainie mieszka wielu fizyków jądrowych pracujących w ukraińskich elektrowniach atomowych i choć energetyka jądrowa jest niezwykle daleka od bojowego wykorzystania atomu, to nie będzie im trudno pozyskać odpowiednią wiedzę. Zagrożenie, choć o nikłym prawdopodobieństwie, niestety istnieje. I wywołałoby odpowiednią reakcję Rosji. Nie sądzimy, by na taki ukraiński atak, choćby na Krym, czyli teoretycznie własne terytorium, Rosjanie odpowiedzieli użyciem swojej broni jądrowej, ale broni chemicznej na masową skalę – jak najbardziej. To byłby tragiczny etap wojny z setkami tysięcy zabitych w krótkim czasie, na co świat musiałby zareagować zbrojnie, bo puszczenie takich hamulców oznaczałoby, że broń chemiczna równie dobrze może zostać użyta przeciwko państwom NATO. A NATO w odpowiedzi ma już tylko broń jądrową.
Mało prawdopodobny kierunek rozwoju sytuacji, ale niewykluczony. Trzeba go brać pod uwagę.
Czytaj też: Obrona Kijowa przed Mińskiem
Zachód ma cztery wyjścia
W zaistniałej sytuacji państwa Zachodu mają cztery wyjścia. Kontynuować pomoc dla Ukrainy, a jednocześnie silnie się zbroić. Wymagałoby to niesamowitej mobilizacji gospodarczo-społecznej, wielu wyrzeczeń, obniżenia poziomu życia, ale zaowocowałoby tym, że po upadku Ukrainy państwa zachodnie mogłyby jednym wspólnym i silnym frontem przystąpić do własnej obrony. Mogłoby to wręcz odstraszyć Rosję od ataku na zbyt silnego przeciwnika, ale takiej gwarancji nie ma. Rosja będzie kontynuowała własne przygotowania i spokojnie poczeka na jakiś rozłam, uśpienie czujności Europy, osłabienie determinacji, dojście do władzy jakiegoś ugrupowania populistycznego. Bo w takiej sytuacji partie populistyczne zdecydowanie zyskają na sile. Hasła typu: „po co wydajemy tyle na obronę, skoro Rosja nas nie zaatakowała i nie zaatakuje?”, będą się sprzedawały jak ciepłe bułeczki. Resztę dopełnią rosyjscy trolle z GRU i FSB w sieci i agentura wpływu. Prędzej czy później owi populiści dojdą do władzy i zaczną demontować europejską obronę, by podnieść poziom życia. I wtedy będzie pozamiatane.
Drugie wyjście to kontynuacja dotychczasowej pomocy i zbyt wolne zbrojenie własnych krajów, by nie obniżać poziomu życia. Wówczas Ukraina upadnie, może za rok, może za trzy. Za kolejnych kilka lat Rosja będzie gotowa na kolejną wojnę, a Europa nie. I wtedy też będzie pozamiatane.
Trzecie wyjście to podjęcie rozmów w nadziei na „zakończenie wojny w Ukrainie”. Rosja nie jest tym oczywiście w żadnym stopniu zainteresowana. Nie dalej jak wczoraj Dmitrij Pieskow, rzecznik Kremla, powiedział, że jeśli ktoś ma nadzieję na zamrożenie konfliktu w Ukrainie, to może o tym zapomnieć. Rosja nie planuje poprzestać na obecnych zdobyczach, które jej absolutnie nie satysfakcjonują. Można jeszcze wstrzymać pomoc militarną dla Ukrainy, a wojna się sama w końcu skończy dość szybko – upadkiem i tragedią narodu ukraińskiego. A my będziemy mieć mało czasu na przygotowania do kolejnej wojny. Jak Rosja będzie gotowa, to będzie pozamiatane.
Czwarte wyjście: postawić barierę Rosji jeszcze w Ukrainie, rozwijając własne zdolności obronne. Jednym słowem – wysłać jakiś kontyngent pokojowy na Ukrainę, jednocześnie rozbudowując własne siły zbrojne, gromadząc zapasy amunicji, rozkręcając produkcję sprzętu wojskowego i wspomnianej amunicji, szkoląc nowych żołnierzy, tworząc rezerwy poprzez wprowadzenie obowiązkowej służby wojskowej. Tego jednak nie zrobi żaden europejski polityk, bo byłaby to jego śmierć polityczna. A gdyby się jednak udało, to w niewielu państwach.
Więc i tak będzie pozamiatane.