„Mińska-3 nie będzie” – mówił stanowczo prezydent Ukrainy w pierwszym komentarzu po piątkowej rozmowie Olafa Scholza z Władimirem Putinem. Wołodymyr Zełenski nazwał ją otwarciem puszki Pandory, pierwszą od dwóch lat próbą zerwania izolacji Putina od demokratycznego świata. Rosyjskiemu dyktatorowi o to chodzi, gdy druga prezydentura Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych otwiera nowe „okno możliwości”. Mińsk-3 nawiązuje do dwóch porozumień zawartych w 2014 i 2015 r. w białoruskiej stolicy przez Francję, Niemcy, Rosję i Ukrainę, które ani nie utrzymały rozejmu na linii demarkacyjnej po zajęciu Krymu i części Donbasu, ani nie powstrzymały drugiej agresji.
Widmo Mińska krąży nad Ukrainą, zawsze gdy sugestie negocjacji wyprzedzają wyparcie Rosjan z okupowanych ziem i uzyskanie gwarancji bezpieczeństwa. Ale w Kijowie i kilku europejskich stolicach jest nerwowo, bo w Waszyngtonie do władzy zmierza ekipa niechętna wspieraniu Ukrainy i szykująca deal z Rosją. W Europie przeważa przekonanie, że o ile Trump nie weźmie na siebie odpowiedzialności, o tyle nikt nie powinien niczego przyspieszać. Dlatego niemieckiemu kanclerzowi dostało się niemal zewsząd za wychodzenie przed szereg, mimo iż później wyjaśniał (także Donaldowi Tuskowi), że niczego o Ukrainie bez Ukrainy nie negocjował. Kreml rozegrał telefon Scholza na swoją korzyść jako sygnał gotowości Zachodu do rozmów. Zastrzegł jednak, że trzeba uwzględniać „nowe realia terytorialne” i „eliminować podstawowe przyczyny konfliktu”. To potwierdza, że na celowniku są nie tylko zachodnie ambicje Ukrainy, lecz również NATO.
Kijów wciąż czeka na poważny sygnał Waszyngtonu, ale nie obserwuje wydarzeń jako widz. Właśnie odświeża „plan zwycięstwa”, by spodobał się Trumpowi.