Niemiecki z apostrofem
Goethe uważał niemiecki za najpiękniejszy język świata. Heine twierdził, że „rozrywa mu uszy”
To jeszcze nie wojna domowa, ale wielu Niemcom puściły nerwy. Jeden z komentatorów „Bilda” napisał, że „za każdym razem, gdy widzi »apostrof idiotów«, dostaje gęsiej skórki”. Z kolei dziennikarz szacownej „Frankfurter Allgemeine Zeitung” stwierdził, że to kolejny, bulwersujący triumf języka angielskiego nad niemieckim.
Chodzi o niedawną decyzję rady, która dba o czystość języka niemieckiego. Uznała ona, że tzw. dopełniacz – nomen omen – saksoński, znany z języka angielskiego, jest dopuszczalny w mowie Goethego. Ów „apostrof idiotów” tak już się w Niemczech upowszechnił, że rada w zasadzie nie miała innego wyboru. W uproszczeniu chodzi o literę „s” dodawaną na końcu słowa po apostrofie, która wskazuje, że coś – określone w kolejnym wyrazie – do czegoś lub kogoś należy. Czyli jeśli na szyldzie w centrum Berlina jest napisane np. „Andrea’s Bar”, to nie jest to bar Andreasa, tylko Andrei.
5 milionów słów
„Apostrof idiotów” jest doskonałym przykładem tego, jak Niemcy próbują swój język upraszczać. A nie jest łatwo. Statystyczny Niemiec posługuje się 12–13 tys. słów. Ich znajomość wystarczy, aby nie być językowym analfabetą. To tzw. aktywna znajomość języka. Ale aby zrozumieć, o czym piszą gazety, poznać literaturę, nie stracić kontaktu z kulturą i nauką, konieczna jest jeszcze pasywna znajomość co najmniej 50 tys. słów.
Tyle że to nie jest cały niemiecki. Kiedy po raz pierwszy policzono niemieckie słowa (w 1811 r.), wyszło, że jest ich 58 tys. Ale wystarczy zerknąć do aktualnych słowników (jak Duden), żeby się przekonać, że 200–300 tys. to pułap, przy którym Niemiec może powiedzieć, że jest dobrze wykształcony.