Arcybiskup Canterbury rezygnuje z powodu skandalu pedofilskiego. Kościół na Wyspach ma problemy
Welby, absolwent historii i prawa na Uniwersytecie Cambridge, najważniejszym duchownym w Kościele anglikańskim został wybrany w lutym 2013 r. Wydarzenia, za które zapłacił stanowiskiem, miały miejsce znacznie wcześniej – pierwsze czyny zabronione dokonane przez Johna Smytha, seryjnego pedofila, datowane są na lata 70. XX w. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, bo nie tylko trwały ponad cztery dekady, ale też zaczęły wychodzić na jaw już pod rządami Welby’ego. Drugorzędny, choć wart podkreślenia jest również fakt, że Smyth nie był duchownym anglikańskim ani nawet członkiem instytucji Kościoła, a jedynie związanym z nim prawnikiem, współpracującym w dodatku bardziej z ewangelicką odnogą tej wspólnoty. Udostępniony w całości publicznie w czwartek 7 listopada tzw. raport Makina, nazwany od nazwiska autora dokument badający działalność prawnika, nie pozostawia złudzeń: Welby ponosi odpowiedzialność za niewyjaśnienie przestępstw i nieobjęcie ofiar należytą ochroną.
Kościół wiedział od lat
Smyth, określany obecnie przez brytyjskie media mianem „najgroźniejszego przestępcy seksualnego w historii Kościoła anglikańskiego”, krzywdził chłopców przede wszystkim w czasie popularnych letnich obozów dla młodzieży zwanych The Titus Trust. Zaczął już w latach 70., jego zbrodnie trwały co najmniej do 2010 r. Na obozy jeździli chłopcy z różnych warstw społecznych, a ich celem była popularyzacja myśli ewangelickiej wewnątrz Kościoła anglikańskiego. Warto podkreślić, że do naruszeń dochodziło nie tylko na terenie Wielkiej Brytanii – z czasem Smyth stał się bardzo aktywny również w Afryce. Organizował obozy w Zimbabwe i Republice Południowej Afryki – w tym drugim kraju osiadł na stałe. Zmarł w Kapsztadzie w 2018 r., nigdy nie stając przed sądem, mimo że jego czyny były już wtedy upublicznione i doskonale znane zarówno władzom Kościoła anglikańskiego, jak i brytyjskiej policji.
We wtorek na antenie BBC ukazały się wypowiedzi kilku ofiar Smytha. Pokazują typowy dla tego rodzaju afer schemat i konstrukcję zacierania śladów. Najpierw prawnik identyfikował chłopców, którzy potrzebowali wsparcia psychologicznego, przywiązywał ich do siebie psychicznie. Potem zaczynał molestować, nękał swoje ofiary regularnie, na kolejnych wyjazdach, po jakimś czasie szantażując i używając pozycji siły. Groził, że będzie się mścić, sugerował też, że chłopcom chcącym go ujawnić i tak nikt nie uwierzy. Dlatego ich tragedia – podobnie jak chociażby w polskim chórze poznańskich „Słowików”, gdzie molestował dyrygent Wojciech Krollop – trwała latami. W dodatku przechwałki Smytha o jego wysokiej pozycji w strukturach Kościoła anglikańskiego nie były przesadzone – według informacji podanych przez portal z wiadomościami religijnymi La Croix duchowni po raz pierwszy dowiedzieli się o przypadkach pedofilii z jego udziałem już w 1982 r. Jak donosi BBC, jeden z nich, David Fletcher, miał jednoznacznie zakazać przekazywania tych informacji opinii publicznej, ponieważ „doprowadziłoby to do osłabienia spuścizny Bożego działania”.
Czytaj też: Pedofilia. Hańba Kościoła
Druzgocący raport
W tej historii bardzo ważny jest też wątek działalności duszpasterskiej samego Welby’ego, który Smytha znał osobiście. Według ustaleń zawartych w raporcie Makina były abp Canterbury uczestniczył ze Smythem w co najmniej czterech obozach dla młodzieży. Co najmniej dwa razy nocował też w tym samym dormitorium, co prawnik. Miał też wielokrotnie wypowiadać się na jego temat w superlatywach – stwierdzając, że jest pod wrażeniem jego charyzmy i skuteczności w świeckiej pracy z młodzieżą na rzecz Kościoła i wiary. Dodatkowo obaj mężczyźni przez wiele lat wymieniali się kartkami świątecznymi i innymi okolicznościowymi pozdrowieniami. Sam Welby przyznał się również, że systematycznie wpłacał pieniądze na rzecz działalności ewangelizacyjnej Smytha w Zimbabwe, choć śledczym kościelnym powiedział, że nie pamięta ani sum, ani częstotliwości wpłat.
Nie ma dowodów na to, że już wtedy Welby wiedział, że Smyth jest seryjnym pedofilem. Na pewno jednak dopuścił się zaniechań już po ingresie, w 2013 r. Wtedy poznał pierwsze ustalenia raportu Makina, ale nigdy nie zawiadomił organów ścigania, nie zdecydował się też na żadne konsekwencje wobec prawnika. Konkluzje śledczych są w tym zakresie jednoznaczne – to właśnie bierność Welby’ego, wtedy już zaznajomionego ze sprawą i odpowiadającego za całość struktury Kościoła anglikańskiego, pozwoliła Smythowi umrzeć, nigdy nie zmierzywszy się z wymiarem sprawiedliwości. Mało tego, arcybiskup długo zatajał też skandal przed opinią publiczną – Brytyjczycy po raz pierwszy usłyszeli o nim w 2019 r., kiedy kanał telewizyjny Channel 4 pokazał wyniki swojego śledztwa reporterskiego.
Czytaj też: Dlaczego oskarżonych o nadużycia seksualne księży przenosi się do Ameryki Łacińskiej i Afryki?
Trzęsienie ziemi na Wyspach
To oczywiście nie jest pierwszy skandal pedofilski w Kościele anglikańskim, ale media na Wyspach opisują rezygnację Welby′ego jako trzęsienie ziemi. I nie ma w tym przesady, bo wprawdzie społeczeństwo brytyjskie się laicyzuje – jak każda rozwinięta demokracja na świecie – ale pozycja Welby’ego była wciąż bardzo silna. Z racji na fakt, że uchodził za duchownego otwartego, tolerancyjnego, ekumenicznie gotowego na dialog z innymi prądami i religiami, był postacią bardzo szanowaną – bardziej jako autorytet etyczny niż religijny, ktoś na kształt lidera społeczeństwa obywatelskiego. Tym bardziej dla wielu Brytyjczyków jego bierność wobec działalności pedofila na tak ogromną skalę jest w tej chwili szokiem. I może trwale podkopać pozycję samego Kościoła anglikańskiego, w którym panuje już kryzys przywództwa.
Jak wyjaśnia „The Guardian”, proces zastąpienia Welby’ego nie będzie prosty i może potrwać wiele miesięcy. Najpierw przeprowadzone zostaną szerokie konsultacje – zarówno wśród innych duchownych, jak i osób świeckich. Ich celem jest diagnoza stanu wspólnoty i zidentyfikowanie zadań dla nowego arcybiskupa Canterbury. Potem kandydatów na to stanowisko przesłucha komisja złożona z 17 osób. Problem w tym, że na razie chętnych do przejęcia schedy po Welbym nie ma. Wszystko więc wskazuje na to, że albo będzie to nominacja silnie sterowana, wyciągnięta ze środka struktur kościelnych, albo wskazany zostanie ktoś słaby, kto nie wprowadzi potrzebnych zmian. W obu scenariuszach przyszłość Kościoła na Wyspach nie wygląda kolorowo – nie mówiąc o problemie najbardziej podstawowym, czyli utraconym zaufaniu wiernych.