Koree na wojnie
Koree na wojnie. Kim Dzong Un się śpieszył, bo zwietrzył szansę. I robi się nerwowo
Wiele musiało się wydarzyć, by Kim Dzong Un został czyimkolwiek sponsorem. W czasach pokoju jego kraj – zapóźniony, biedniutki i dość szczelnie odizolowany międzynarodowymi sankcjami – nie ma wiele do zaoferowania. Co innego wojna. Zwłaszcza taka, która toczy się po drugiej stronie Eurazji. Atakującej Rosji brakuje broni, a Kim ma fabryki zbrojeniowe i magazyny pełne pocisków zgodnych z rosyjskim kalibrem.
Według doniesień wywiadu południowokoreańskiego, który jest głównym źródłem informacji o sytuacji na północy, Kim wysłał dotąd nawet 8 mln sztuk amunicji artyleryjskiej, która pozwoliła utrzymać wysoką intensywność ostrzału ukraińskich pozycji. Władimir Putin z trudem znajduje rekruta? Kim już podrzucił od 8 do 12 tys. swoich żołnierzy, czym za bardzo nie uszczuplił możliwości swojej ponadmilionowej armii.
Tylko w zamian za użyczenie ludzi dostanie ponad 200 mln dol. rocznie. Rosja przekaże jeszcze 600–700 tys. ton ryżu. Bo sam Kim może i jest pulchniutki, ale jego poddani na co dzień nie dojadają. Kraj jest górzysty, ziemi uprawnej ma niewiele, głównie wzdłuż zachodnich wybrzeży. Jak coś idzie nie tak – np. w latach 90. doszło do kumulacji klęsk naturalnych i załamania zagranicznej pomocy po rozpadzie ZSRR – nadchodzi głód z setkami tysięcy ofiar.
Teraz ryż od Rosji pozwoli zaspokoić mniej więcej połowę brakującej żywności. Na deser Putin serwuje wysokie technologie. Te rosyjskie może ustępują zachodnim, ale są wystarczające, by zwiększyć nośność i celność pocisków balistycznych Kima, które z ładunkiem jądrowym dałyby radę dolecieć do Stanów Zjednoczonych bądź miast zachodniej Europy.
Do końca pierwszego tygodnia listopada nie doszło do walk sił ukraińskich z ludźmi Kima. Zresztą nie wiadomo, jaki będą mieli status.