Zwycięstwo Donalda Trumpa zdominowało czwartkowy szczyt Europejskiej Wspólnoty Politycznej w Budapeszcie, w którym wzięło udział ponad 40 przywódców (łącznie z prezydentami Ukrainy i Turcji), i zakończony w piątek szczyt UE. Gospodarzem obu spotkań były Węgry, bo na to półrocze przypada ich prezydencja. Członkowie Komisji Europejskiej od lipca bojkotują posiedzenia złożonej z ministrów 27 krajów Rady UE na Węgrzech, ale na budapeszteńskim szczycie stawiła się szefowa KE Ursula von der Leyen. „Mamy swoje spory z Komisją, ale wrócimy do nich w późniejszym terminie. Dopiero w Brukseli” – kurtuazyjnie kwitował premier Viktor Orbán.
Czytaj też: Unia nie będzie rządzić światem, ale nic lepszego nie ma. Musi się zmieniać, żeby trwać
Schadenfreude Orbána
Bezpośrednim powodem częściowego bojkotu prezydencji była lipcowa „misja pokojowa” Orbána do Moskwy (tuż po wizycie w Kijowie). Promował szybkie zawieszenie ognia, czego nie chciał ani prezydent Wołodymyr Zełenski i co uderzało w linię Unii zapewniającej, że będzie pomagać Ukraińcom „tak długo, jak trzeba”, a o momencie zakończenia walk muszą zadecydować oni sami. Viktor Orbán od 2022 r. powtarzał na szczytach w Brukseli, że wsparcie USA dla Ukraińców jest ograniczone w czasie, Rosjanie nie odpuszczą, a zatem Unia zostanie sama z problemem pomocy i nie zdoła jej unieść. Po zwycięstwie Trumpa wielu przywódców w Europie, również na szczycie, nadal odrzucało takie kapitulanckie wizje, ale premier Węgier ze słabo skrywaną satysfakcją podkreślał: „a nie mówiłem?”, właśnie spełniają się moje przewidywania. Sam Zełenski na konferencji prasowej w Budapeszcie odrzucał sugestie, że Kijów rozważa ustępstwa wobec Moskwy po wygranej Trumpa.
Przyszły prezydent USA w kampanii zapowiadał nałożenie 10–20-proc. ceł na cały import do Ameryki, co byłoby bardzo dotkliwe dla unijnej gospodarki. „Zidentyfikujmy obszary wspólnych interesów i negocjujmy z USA. Jednym z takich obszarów, o którym krótko rozmawialiśmy, jest LNG. Nadal sprowadzamy dużo rosyjskiego LNG. Dlaczego nie zastąpić go tym z USA?” – tak von der Leyen tłumaczyła podejście KE do przyszłych rozmów handlowych z Ameryką.
Ewentualne długoterminowe zobowiązania w sprawie importu amerykańskiego LNG (teoretycznie narzędziem UE mogłyby stać się sankcje na import rosyjskiego LNG) byłyby próbą wykorzystania „transakcyjnego” podejścia Trumpa w relacjach międzynarodowych, w których szuka korzyści mierzalnych w krótkim terminie. Jean-Claude Juncker, szef KE w czasie pierwszej kadencji Trumpa, w 2018 r. powstrzymał jego decyzję o zwiększeniu ceł na auta z UE za pomocą dżentelmeńskiej ugody o zwiększeniu importu amerykańskiej soi. Juncker nawet nie próbował używać argumentu, że nowe cła byłyby sprzeczne z regułami Światowej Organizacji Handlu – postawił na „transakcję”.
Czytaj też: Trump przerobił politykę na wrestling
Słabe Niemcy nie pomagają
Nadchodzące wstrząsy w relacjach UE z Ameryką, w tym spodziewana próba rozbijania jedności Unii przez Trumpa (zwłaszcza w kwestiach gospodarczych), na razie nie zmobilizowały Europejczyków do pilniejszych rozmów o reformach i wzmacnianiu UE. Głównym tematem szczytu w Budapeszcie miały być sposoby zaradzenia dołowaniu konkurencyjności Europy, ale przyjęta „Deklaracja Budapeszteńska o Nowym Europejskim Ładzie Konkurencyjności” jest zaprzeczeniem haseł, że – również wskutek powtórnej prezydentury Trumpa – „już nic nie może być jak dawniej”. Ta deklaracja odsuwa wszystkie istotne debaty, w tym o finansowaniu obronności, na przyszłość.
Co gorsza, poważnym rozmowom nie sprzyjały zapowiedziane w tym tygodniu przyspieszone wybory w Niemczech, kluczowym kraju UE, co wiąże kanclerzowi Olafowi Scholzowi ręce w sprawie wszelkich zobowiązań na dłuższą metę. A zatem za negocjacyjne osiągnięcie na szczycie uznano zachowanie zapisów, że przywódcy UE „przeanalizują wprowadzenie nowych instrumentów” finansowania unijnych potrzeb, co oznacza, że nie zamknięto drogi do dyskusji o nowym wspólnym długu (jak w pocovidowym Funduszu Odbudowy), choć takie rozwiązanie obecnie jest tabu m.in. w Niemczech i Holandii.
W rozmowach w Budapeszcie uczestniczył Mario Draghi, były prezes Europejskiego Banku Centralnego i premier Włoch. We wrześniu zaprezentował raport o konkurencyjności UE, który ma być inspiracją dla Brukseli w kadencji 2024–29. Zdaniem Draghiego do odwrócenia trendu słabnącej konkurencyjności UE, w tym nienadążania za USA i Chinami, potrzeba co roku 750–800 mld euro dodatkowych inwestycji. Odpowiadałoby to 4,4–4,7 proc. unijnego PKB, a w efekcie prowadziło do największego udziału wydatków inwestycyjnych w Europie od lat 70.
Prywatny kapitał nie uniesie takiego przyspieszenia, dlatego potrzebne są zwiększone inwestycje publiczne, w tym ze wspólnej kasy, m.in. w innowacje. Draghi proponuje, by pochodziły także ze wspólnego zadłużenia. Ale akurat z tym punktem nie zgadza się von der Leyen, świadoma, że teraz nie ma do tego wymaganej jednomyślności wśród krajów Unii.