Wcześniej było to nieodległe Lahaur (Lahore), stolica pakistańskiego Pendżabu. Zimowe tygodnie oznaczają dla New Delhi bezwietrzny czas przesłaniającej widok szarej zawiesistej mgły i kłopotów z oddychaniem. Skraca średnią życia mieszkańcom nawet o 8,5 roku i jest główną przyczyną chorób u dzieci. Jakby było mało codziennych zanieczyszczeń, związanych z uciążliwym przemysłem, rosnącymi korkami ulicznymi, paleniem drewnem i węglem oraz z bardzo popularnymi generatorami prądu na mazut, to jeszcze w sąsiednich stanach trwa masowe palenie słomy ryżowej (najtańszy i najprostszy sposób, aby szybko przygotować pola pod uprawy). A w listopadowym kalendarzu dochodzi kolejne istotne źródło emisji – obchody Diwali.
Diwali to poświęcone Lakszmi, bogini szczęścia i dobrobytu, pięciodniowe święto świateł, jedno z najważniejszych i najhuczniej celebrowanych w hinduistycznym kalendarzu. Dla miliarda wyznawców symbolizuje zwycięstwo światła nad ciemnością, triumf dobra nad złem – i częścią tej symboliki stał się także gigantyczny festiwal sztucznych ogni. Stołeczny stan wprowadził co prawda okresowy zakaz produkcji, składowania i handlu fajerwerkami, ale drogą administracyjną trudno jest wygrać z tradycją. Przemyt kwitnie. Palenie słomy na polach też jest zresztą surowo zabronione, ale jak ten zakaz wyegzekwować?
Odrobinę nadziei na przyszłość daje internet. Z roku na rok rośnie rynek aplikacji i usług online związanych z życiem religijnym. W tym roku już był prawdziwy wysyp: za 891 rupii (40 zł) można było odmówić wirtualną pudżę, modliwę do Lakszmi z prośbą o powodzenie, a za 101 rupii zapalić jej wirtualną świeczkę w świątyni w Ajodhji. Gdyby także sztuczne ognie Diwali udało się przenieść do internetu, listopadowe powietrze stałoby się choć trochę zdrowsze.