Nie pierwszy raz, bo wyspa zmaga się z problemami w dostawach energii elektrycznej, ale sytuacja nie była tak dramatyczna od wielkiego kryzysu gospodarczego z początku lat 90. XX w. Wówczas stanęła praktycznie cała gospodarka, która niemal z dnia na dzień utraciła wsparcie ze strony upadającego Związku Radzieckiego. Teraz problemy wynikają głównie z fatalnego stanu technicznego sieci przesyłowej oraz z coraz głębszej izolacji na arenie międzynarodowej.
Jak wyliczyła agencja Associated Press, aż 95 proc. energii elektrycznej na Kubie pochodzi ze spalania ropy naftowej. A ze sprowadzeniem tego surowca jest coraz więcej problemów, bo ciężej handluje się z głównymi dotychczasowymi dostawcami, Wenezuelą i Rosją, objętymi międzynarodowymi sankcjami. Poza tym transport staje się coraz kosztowniejszy, a kubańskich władz nie stać na płacenie wyższych cen. Z tego względu załamały się np. relacje handlowe między Hawaną i Pekinem. Zadłużenie zagraniczne Kuby wynosi ponad 20 mld dol., a Chiny są jednym z największych wierzycieli. W 2019 r. razem z Rosją zgodziły się na restrukturyzację długu, ale o kolejnym takim ruchu nie ma w tej chwili mowy. Dlatego Pekin nie chce eksportować ropy na wyspę, nie jest też zainteresowany udziałem w tamtejszej transformacji energetycznej. Wprawdzie Państwo Środka produkuje 80 proc. wszystkich paneli słonecznych na świecie, ale żadne z nich najpewniej nie trafią na Kubę.
Kryzys w dostawach energii elektrycznej jest kolejnym problemem gospodarczym reżimu, który nie zapewnia już obywatelom zaspokojenia podstawowych potrzeb. Władze mają problem z dostawami żywności, co kilkukrotnie w ciągu ostatniego roku wywołało protesty uliczne. Wyspie szkodzi katastrofa klimatyczna – i mniej regularnych opadów. I tu nie może liczyć na unowocześnienie produkcji, bo większość maszyn rolniczych wyprodukowano jeszcze w ZSRR, nie ma więc dla nich ani części zamiennych, ani możliwości regularnych napraw.