971. dzień wojny. Ukraina zaatakowała rosyjski „Top Gun”. Czy Zachód naprawdę może dyktować jej warunki?
Kwestia północnokoreańskich żołnierzy nadal jest szczegółowo analizowana, ale można odnieść wrażenie, że zarówno Rosja, jak i Ukraina nieco tę sprawę eksponują, choć oczywiście motywy stron są odmienne. Rosjanie chcą pokazać, że oni na swoich sojuszników mogą liczyć bardziej niż Ukraina na swoich, w znacznym stopniu na użytek wewnętrzny. Kijów zaś rozgrywa tę kwestię kluczowym słowem „eskalacja”, na które niektórzy zachodni politycy reagują jak pies Pawłowa – wpojonym odruchem warunkowym. Zwłaszcza w USA to słowo wywołuje efekt mrożący.
Rosyjski żołnierz z 19. Pułku Czołgów z 67. Dywizji Zmechanizowanej 25. Armii (wszystkie wymienione formacje sformowano już po wybuchu wojny w Ukrainie) skarży się, że dowódca batalionu Siergiej Radczenko bez sądu rozstrzeliwuje lub każe rozstrzeliwać nieposłusznych żołnierzy. A dokładnie tych, którzy odmawiają pójścia do ataku. Możemy się założyć, że dowódcy batalionu nic się nie stanie.
Jak się okazuje, poza zakładami produkującymi materiały wybuchowe w Dzierżyńsku ukraińskie drony zdołały też zaatakować bazę lotniczą Lipieck-2 pod Lipieckiem. To w istocie dwa połączone ze sobą lotniska, stacjonuje tam 4. Państwowe Centrum Zastosowania Bojowego i Szkolenia, czyli taki rosyjski „Top Gun” lub odpowiednik Fighters Weapon School USAF z Nellis w Newadzie. Zadaniem centrum jest opracowanie taktyki działania, procedur operacyjnych oraz szkolenie personelu instruktorskiego i dowódczego dla Sił Powietrzno-Kosmicznych Rosji, dlatego stacjonują tam samoloty bojowe najróżniejszych typów.