Mołdawia bliżej Unii? Maia Sandu wygrywa pierwszą turę wyborów. Rosjanie jednak nie odpuszczą
Zliczone do tej pory prawie 98 proc. głosów zwycięstwo w wyborach daje dotychczasowej prezydentce Mai Sandu. Mocno proeuropejska, wykształcona m.in. na Harvardzie i mająca doświadczenie w strukturach Banku Światowego ekonomistka rządzi krajem od 2020 r. Kiedy pierwszy raz wygrała wybory, jej elekcję przyjęto – zwłaszcza w Brukseli – jako znaczący ruch Mołdawii w kierunku zakotwiczenia postsowieckiej republiki w instytucjonalnych strukturach Zachodu. O prezydenturę ubiegała się już cztery lata wcześniej, ale wówczas przegrała z prorosyjskim kandydatem Igorem Dodonem. Jej porażka była w dużej mierze skutkiem potężnej kampanii oszczerstw pod jej adresem – konserwatywne, bliskie Moskwie władze zarzucały jej „zdradę tradycyjnych wartości rodzinnych”, „brak kompetencji” i „bycie na usługach moralnie zgniłych zachodnich elit”.
Tym razem Sandu zwyciężyła w pierwszej turze, zdobywając 41,9 proc. głosów. Oznacza to jednak, że do wyłonienia nowej głowy państwa potrzebna będzie druga tura, zaplanowana na 3 listopada. W niej Sandu, reprezentująca ugrupowanie o nazwie PAS – Partia Akcji i Solidarności, zmierzy się z tradycjonalistą Alexandrem Stoianoglo, wywodzącym się z prorosyjskiej Partii Socjalistycznej. W niedzielę zdobył 26,3 proc. poparcia, choć przedwyborcze sondaże dawały mu średnio po 10–12 proc. Pokazał, że nadal liczy się w walce o zwycięstwo. Zwłaszcza że ma za sobą wsparcie także Moskwy.
Rosja miesza w Mołdawii
O rekordowym wręcz zaangażowaniu Rosjan w mołdawskie wybory zachodnie media, ale też służby wywiadowcze innych krajów, donosiły już od tygodni. Kilka dni przed elekcją głos w tej sprawie zabrał nawet John Kirby, rzecznik prasowy Białego Domu do spraw bezpieczeństwa narodowego. Według przedstawionych przez niego informacji Moskwa „od dłuższego czasu czyni starania, by podważyć wiarygodność procesu wyborczego w Mołdawii”. Dodał, że Kreml przeznaczył na ten cel dziesiątki milionów dolarów. Chodzi nie tylko o propagandę i znane, typowe dla Rosjan techniki dezinformacyjne, ale również o możliwą destabilizację porządku publicznego.
Jednym z podwykonawców reżimu Putina ma być Ilan Shor, prorosyjski oligarcha skazany w ubiegłym roku in absentia na 15 lat więzienia. Kilka lat temu stworzył bardzo złożony system oszustw finansowych, dzięki któremu ukradł z mołdawskich banków i wyprał ponad miliard dolarów. Według ustaleń mołdawskiego wywiadu miał już na poparcie bliskich Rosji kandydatów wydać ponad 15 mln dol., które przelał na konta co najmniej 180 różnych osób. W poniedziałek nad ranem BBC, powołując się na źródła w mołdawskich służbach specjalnych, poinformowała, że Shor mógł próbować przekupić nawet 300 tys. Mołdawian, czyli ponad 10 proc. elektoratu. To dwa razy więcej niż zakładały najbardziej pesymistyczne scenariusze – i doskonale pokazuje skalę zaangażowania Rosji w te wybory.
Niebezpiecznie brzmią także doniesienia o odkryciu grupy stu młodych obywateli Mołdawii, którzy zostali przeszkoleni pod kątem wywołania zamieszek po niedzielnych wyborach. Instruktorami byli Rosjanie, a szkolenia odbywały się na obozach treningowych w Bośni i Hercegowinie oraz w Serbii. W tej sprawie zatrzymano na razie cztery osoby – nie wiadomo jednak, czy wywiadowi udało się zdemaskować całą operację sabotażu. Nie ulega jednak wątpliwości, że kolejna kadencja Sandu, faworytki w drugiej turze wyborów, i zbliżenie się Mołdawii do Unii Europejskiej byłyby Kremlowi bardzo nie na rękę. Przede wszystkim dlatego, że ta licząca nieco ponad 2,5 mln mieszkańców republika znajduje się w kluczowym dla losów ukraińskiego konfliktu – i całej Europy – miejscu.
Czytaj także: Front Mołdawia. Źródłem kłopotów jest osobliwa troska Rosji
Minimalnie za UE
Sąsiedztwo z Rumunią sprawia, że jest to kraj frontowy zarówno dla interesów NATO, jak i Unii. Mołdawia jest też z trzech stron otulona przez Ukrainę, z Odessy do granicy mołdawsko-ukraińskiej jest tylko 180 km. Dlatego z punktu widzenia Zachodu tak ważne było drugie głosowanie, które przeprowadzono w niedzielę – referendum w sprawie wpisania do mołdawskiej konstytucji akcesji do Unii Europejskiej jako strategicznego celu Mołdawii jako suwerennego państwa. Innymi słowy, najważniejszy dokument w tamtejszym systemie prawnym miał zdefiniować kierunek rozwoju republiki, raz na zawsze rozwiewając wątpliwości, czy Mołdawia chce przynależeć do Zachodu, czy ekosystemu wschodnich, marionetkowych klientów Moskwy. Warunkiem uznania referendum za ważne było przekroczenie przez jedną z opcji progu 50 proc. przy frekwencji wynoszącej co najmniej 33 proc. Ten drugi warunek został spełniony już po południu. Wynik wahał się do samego końca, praktycznie przez całą noc przewagę miała opcja eurosceptyczna. Ostatecznie ok. godz. 9 polskiego czasu w poniedziałek opublikowano rezultaty ze wszystkich okręgów. Minimalna przewaga zachowała się po stronie zapisania związku z Unią w konstytucji – choć nawet słowo „minimalna” nie oddaje skali tej różnicy. Przy słowie „tak” krzyżyk postawiło 50,08 proc. wyborców. Przeciwko zbliżeniu ze Wspólnotą było 49,92 proc. głosujących. Prorosyjskie media, w tym agencja ITAR-TASS i Russia Today, już donoszą o fałszerstwach wyborczych ze strony Sandu i jej prozachodniego obozu politycznego. Opozycja zapowiada bojkot, nie chce uznać wyników żadnego z dwóch głosowań, wzywa swoich zwolenników do wyjścia na ulicę. Mołdawię czeka więc bez wątpienia okres sporej politycznej niestabilności.
W szerszej perspektywie czasowej przyszłość kraju stoi pod mocnym znakiem zapytania. Przed Mołdawianami jeszcze druga tura wyborów prezydenckich, w której może dojść do wielu zwrotów akcji. Co więcej, nawet wpisanie akcesji do konstytucji jako celu strategicznego nie gwarantuje, że w kolejnych latach ktoś nie będzie próbował tego zapisu cofnąć. Wejście do Wspólnoty byłoby bez wątpienia opus magnum Mai Sandu, ale żeby to się stało, kraj musi utrzymać się na ścieżce politycznej stabilności przez dłuższy czas. Na razie ma oficjalny status kandydata, przyznany 22 czerwca 2022 r. 14 grudnia 2023 r. Rada Europejska podjęła decyzję o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych. Jako możliwą datę wejścia do Unii sama Sandu wskazuje rok 2030. Przed wyborczym weekendem twierdziła, że niedzielne referendum pozwoli zachować szybkie tempo rozmów z Brukselą – pod warunkiem że tak niewielka różnica głosów nie wywoła w Mołdawii poważnego politycznego chaosu.
Co więcej, w obliczu tak ogromnych różnic pomiędzy sondażami a wynikami końcowymi łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której nawet jeśli nie teraz, to za kolejne cztery lata wybory prezydenckie w Mołdawii wygrywa kandydat prorosyjski. Lub też – że dochodzi do jakiejś formy ataku zbrojnego czy wewnętrznej destabilizacji kraju z Naddniestrza, separatystycznego terytorium na wschodzie Mołdawii, dążącego do oderwania się od reszty kraju, od samego początku finansowanego przez Kreml. Dlatego ważne jest, żeby Zachód nie tylko uważnie śledził wydarzenia w Kiszyniowie, ale także – żeby aktywnie wspierał proeuropejskie dążenia władz tego kraju. Bez takiej pomocy marzenie o unijnym członkostwie może się nigdy nie ziścić, nawet jeśli chcieć go będzie większość Mołdawian.