Maia Sandu wygrywa drugą turę wyborów. Mołdawia oddala się od Rosji. Ale łatwo nie będzie
Maia Sandu wygrała drugą turę wyborów prezydenckich w Mołdawii – po zliczeniu 98 proc. głosów ma 8 proc. przewagi nad Alexandrem Stoianoglo. Do przeliczenia pozostały głosy diaspory, która według sondaży bardziej sprzyja urzędującej prezydentce. Stoianoglo jest uwikłany w interesy z oligarchami, sympatyzuje z Rosją. Sandu chce tymczasem zerwać związki republiki z Kremlem i wprowadzić ją do Unii Europejskiej.
Sandu, ekonomistka wykształcona m.in. na Harvardzie i z doświadczeniem w Banku Światowym, rządzi od 2020 r. Kiedy pierwszy raz wygrała, potraktowano to jako istotny ruch Mołdawii w stronę zakotwiczenia tej postsowieckiej republiki w zachodnich strukturach. O prezydenturę ubiegała się już cztery lata wcześniej, ale wówczas przegrała z prorosyjskim kandydatem Igorem Dodonem. Jej porażka była w dużej mierze skutkiem potężnej kampanii oszczerstw – bliskie Moskwie władze zarzucały jej „zdradę tradycyjnych wartości rodzinnych”, „brak kompetencji” i „bycie na usługach moralnie zgniłych zachodnich elit”.
W pierwszej turze wyborów 21 października Sandu zdobyła 41,9 proc. głosów. Stoianoglo, wywodzący się z prorosyjskiej Partii Socjalistycznej, uzyskał 26,3 proc., choć sondaże dawały mu 10–12 proc. Dowiódł, że nadal liczy się w walce o zwycięstwo. A ma za sobą wsparcie Moskwy.
Rosja mąci w Mołdawii
O ogromnym zaangażowaniu Rosjan w mołdawskie wybory zachodnie media i służby wywiadowcze innych krajów donosiły już od tygodni. Kilka dni przed pierwszą turą głos w tej sprawie zabrał John Kirby, rzecznik prasowy Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego. Według jego informacji Moskwa „od dłuższego czasu czyni starania, by podważyć wiarygodność procesu wyborczego w Mołdawii”. Dodał, że Kreml przeznaczył na ten cel dziesiątki milionów dolarów. Chodzi o propagandę i typowe dla Rosjan techniki dezinformacyjne, ale też o destabilizację porządku publicznego.
Jednym z podwykonawców reżimu Putina ma być Ilan Şor, prorosyjski oligarcha skazany w ubiegłym roku in absentia na 15 lat więzienia. Kilka lat temu stworzył złożony system oszustw finansowych, dzięki któremu ukradł z mołdawskich banków i wyprał ponad miliard dolarów. Według ustaleń mołdawskiego wywiadu miał na poparcie bliskich Rosji kandydatów wydać ponad 15 mln dol., które przelał na konta co najmniej 180 osób. BBC, powołując się na źródła w mołdawskich służbach specjalnych, informowała, że Şor mógł próbować przekupić nawet 300 tys. Mołdawian, czyli ponad 10 proc. osób upoważnionych do głosowania. To dwa razy więcej, niż zakładały najbardziej pesymistyczne scenariusze – i doskonale pokazuje skalę zaangażowania Rosji w te wybory.
Niebezpiecznie brzmiały też doniesienia o odkryciu grupy stu młodych obywateli, którzy zostali przeszkoleni pod kątem wywoływania zamieszek. Instruktorami byli Rosjanie, ćwiczenia odbywały się w Bośni i Hercegowinie i Serbii. Nie ulega wątpliwości, że kolejna kadencja Sandu i zbliżenie do Unii będą Kremlowi bardzo nie na rękę. Przede wszystkim dlatego, że ta licząca nieco ponad 2,5 mln mieszkańców republika znajduje się w miejscu kluczowym dla losów wojny w Ukrainie i całej Europy.
Czytaj też: Front Mołdawia. Źródłem kłopotów jest osobliwa troska Rosji
Mołdawia minimalnie za Unią
Sąsiedztwo z Rumunią sprawia, że jest to kraj frontowy zarówno dla interesów NATO, jak i Unii. Mołdawia jest też z trzech stron otulona przez Ukrainę, z Odessy do granicy jest tylko 180 km. Dlatego z punktu widzenia Zachodu tak ważne było referendum w sprawie wpisania do konstytucji akcesji do UE jako strategicznego celu Mołdawii. Innymi słowy, najważniejszy dokument ma zdefiniować kurs republiki, na zawsze rozwiewając wątpliwości, czy chce przynależeć do Zachodu, czy być marionetką w rękach Moskwy.
Warunkiem uznania referendum było przekroczenie przez jedną z opcji progu 50 proc. przy frekwencji wynoszącej co najmniej 33 proc. Drugi warunek został spełniony prędko. Ale wynik wahał się do końca. Przy słowie „tak” krzyżyk postawiło 50,08 proc. wyborców. Przeciwko zbliżeniu ze wspólnotą opowiedziało się 49,92 proc.
Przyszłość kraju stoi zatem nadal pod znakiem zapytania. Nawet wpisanie akcesji do konstytucji nie gwarantuje, że w kolejnych latach ktoś nie będzie próbował tego cofnąć. Wejście do wspólnoty byłoby bez wątpienia opus magnum Mai Sandu, ale żeby to się stało, kraj musi utrzymać się na ścieżce stabilności przez dłuższy czas. Na razie ma oficjalny status kandydata, przyznany 22 czerwca 2022 r. 14 grudnia 2023 Rada Europejska podjęła decyzję o rozpoczęciu negocjacji. Jako możliwą datę wejścia do Unii sama Sandu wskazuje 2030 r. Referendum, jak twierdzi, pozwoli utrzymać tempo rozmów z Brukselą – pod warunkiem że niewielka różnica głosów nie wywoła w Mołdawii poważnego chaosu.
Łatwo sobie wyobrazić, że nawet jeśli nie teraz, to za kolejne cztery lata wybory wygra kandydat prorosyjski. Albo że dochodzi do jakiejś formy ataku zbrojnego czy destabilizacji kraju z Naddniestrza, separatystycznego terytorium finansowanego przez Kreml. Dlatego to ważne, żeby Zachód uważnie śledził wydarzenia w Kiszyniowie, ale i aktywnie wspierał proeuropejskie dążenia władz. Bez tego marzenie o unijnym członkostwie może się nie ziścić, nawet jeśli chcieć go będzie większość Mołdawian.