Zełenski gra coraz ostrzej. Zaryzykował w chwili, gdy strategia Zachodu wchodzi w duży zakręt
To zabrzmiało niemal jak szantaż. „Albo Ukraina będzie w NATO, albo wejdzie w posiadanie broni atomowej” – miał powiedzieć Wołodymyr Zełenski Donaldowi Trumpowi w czasie ich wrześniowego spotkania w Nowym Jorku. Czy tak naprawdę było – nie wiemy. Ale zapewne nieprzypadkowo prezydent Ukrainy zdecydował się przytoczyć to wspomnienie w Brukseli, przy okazji szczytu i tuż przed spotkaniem Rady NATO–Ukraina.
Desperacja Zełenskiego
Zełenski to już wyrafinowany polityk światowego formatu i zna wagę zarówno słów, jak i momentu, w którym są wypowiadane. Nawet jeśli pozornie tylko zdradzał kulisy prywatnych rozmów z politykiem uznawanym za nieprzewidywalnego, to uderzył w najbardziej drażliwą strunę, jaka jeszcze została w rozpadającym się instrumencie europejskiego bezpieczeństwa. Europa, już i tak podenerwowana powtarzanymi groźbami nuklearnymi Władimira Putina i faktycznym poszerzeniem obszaru nuklearnego przez niedawne rozmieszczenie rosyjskiej broni na Białorusi, nie ma ochoty na jeszcze większe nerwy i dodatkowe poszerzanie tej strefy. Dlatego samo wspomnienie przez Zełenskiego możliwości odbudowy potencjału nuklearnego w Ukrainie mogło wywołać u europejskich (amerykańskich także) dyplomatów ciarki, a za zamkniętymi drzwiami nawet niewygodne pytania.
To, że Zełenski w ogóle o tym mówi, może być dowodem, w jak wielkiej desperacji się znalazł.
Przez ostatnie tygodnie w USA i Europie prezentował – w zamkniętej formule – swój „plan zwycięstwa”. I choć oszczędnie o nim mówił, reakcje i oceny, jakie przedostawały się do mediów, były dość jednoznaczne – brak entuzjazmu.