Bywał ministrem obrony, rolnictwa i sekretarzem generalnym Partii Liberalno-Demokratycznej (LDP). Od ponad dekady starał się stanąć na jej czele i wreszcie dopiął swego. Zapowiada, że rozpisze nowe wybory, by zdobyć społeczny mandat. Fumio Kishida, dotychczasowy i niepopularny szef rządu, ustąpił w sierpniu. Odchodząc po trzech latach, wyraził nadzieję, że partia skorzysta z okazji do dokonania dużej zmiany i odważnych reform. A zmieniło się tyle, że jednego 67-latka zastąpił inny 67-latek…
LDP ma kłopoty. Dołuje w sondażach, do czego przyczyniają się skandale finansowe na szczytach władzy i rosnące koszty utrzymania. Jednocześnie nie ma odwagi wystawić na czoło reformatora. I nie ma z kim przegrać. Rządzi – jedynie z małymi przerwami – od 1955 r. Opozycja jest wątła, podobnie jak frekwencja przy urnach. Głosują wyborcy LDP, która nie oddaje steru mimo stojących w miejscu pensji, szybko rosnących cen i faktu, że ostatnio Japonia utraciła – na rzecz Niemiec – pozycję trzeciej gospodarki świata.
Wytypowanie Ishiby – miał lepsze notowania w sondażach, co częściowo jest zasługą jego populistycznego stylu – świadczy o tym, że LDP wzięła sobie do serca nastroje w kraju. Ostatnio zajmował się opracowaniem polityki, która miała zbić inflację, neutralizować nierówności majątkowe i dźwignąć bardzo niski wskaźnik urodzeń. Postuluje rewitalizację obszarów wiejskich, zamykanie elektrowni jądrowych. Chce, żeby Japonia pożegnała się z konstytucyjną klauzulą neutralności, co pozwoliłoby utrzymywać regularną armię. Jest zwolennikiem utworzenia azjatyckiej wersji NATO. Chciałby renegocjować warunki przymierza ze Stanami Zjednoczonymi na bardziej partnerskie. Co może postawić go na kursie kolizyjnym z Donaldem Trumpem, kandydatem w wyborach amerykańskich, który twierdzi, że w sojuszu z Ameryką Japonia „jedzie na gapę”.