Sąd w San Isidro zezwolił na ekshumację Diega Armanda Maradony, który zmarł w październiku 2020 r. (ogłoszono wówczas trzydniową żałobę narodową) i spoczywa na zamkniętym lokalnym cmentarzu na obrzeżach Buenos Aires. Teraz trafi w godniejsze miejsce: do Mauzoleum M10 (taki, jak wiadomo, miał numer na koszulce). Powstaje w prestiżowej dzielnicy Puerto Madero, niedaleko Casa Rosada (Różowego Domu), siedziby prezydenta. Powinno być gotowe za miesiąc, na urodziny „boskiego Diego”, który na spółkę z Brazylijczykiem Pelém w plebiscycie FIFA zdobył tytuł najlepszego piłkarza XX w. W Argentynie ta opinia przerodziła się w kult, którego punktem kulminacyjnym stało się pamiętne mistrzostwo świata z 1986 r. i patriotyczna wygrana z Anglią w ćwierćfinałach jako rewanż za przegraną wojnę o Falklandy – Malwiny.
Sąd podjął decyzję na prośbę dzieci; Diego miał ich pięcioro, z różnych związków, a po śmierci zgłosiła się jeszcze trójka z Kuby, co dodatkowo skomplikowało kwestie spadkowe. Inna sprawa, że już niewiele było do dzielenia. Wielkie emocje towarzyszą nadal okolicznościom jego śmierci. Przyczyną był obrzęk płuc i niewydolność serca, a zgon 60-latka o mocno nadszarpniętym zdrowiu, otyłego i nadużywającego alkoholu oraz kokainy, nastąpił dwa tygodnie po operacji krwiaka mózgu. Ówczesny raport biegłych wskazywał na daleko idące zaniedbania ekipy lekarzy, która się nim na co dzień zajmowała (ostatnie 12 godz. życia miał spędzić bez opieki). Ósemce lekarzy i pielęgniarek postawiono zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Żyła tym cała Argentyna, która wydała wyrok, zanim zaczął się proces. Ten, kilkakrotnie przekładany, ruszy dopiero w marcu 2025 r. Tak domknie się koło żywota Diega, sumy wielkości i upadków.