Gdzie ten wigor?
Gdzie ten wigor w Watykanie? Synod wzbudził nadzieje, ale znowu nic z tego nie wyszło
Prawie 400 delegatów wybrały lokalne episkopaty. Synod nie jest jakimś rodzajem kościelnego parlamentu, lecz ma być, „słuchaniem w komunii” o tym, kim jest biskup i jak ma sprawować swą funkcję we wspólnocie dzisiejszego Kościoła. Takie synody zwołują papieże od czasu II Soboru Watykańskiego w połowie lat 60., jest to więc rzecz stosunkowo nowa. Choć papież nie musi kierować się głosem biskupów, zdobywa dzięki tym zgromadzeniom (obecne jest szesnaste) dodatkową wiedzę o tym, co w Kościele piszczy.
Franciszek doprosił do udziału liczną grupę wiernych świeckich. Skoro ma być, „słuchanie”, to warto posłuchać także ich. To wywołało niepokój, że może mu chodzić o pomniejszenie znaczenia biskupów, ale papież oddalił te spekulacje. Podkreślił, że nie chodzi o zastąpienie hierarchów aktywnym laikatem, ale o „świeży wigor” w głoszeniu Ewangelii. Jednak już pierwszego dnia obrad (mają zakończyć się pod koniec października) zebrani usłyszeli, że nie ma mowy o dopuszczeniu kobiet do diakonatu, najniższego stopnia święceń kapłańskich, a co dopiero do pełnego kapłaństwa.
Synod wzbudził pewne nadzieje i oczekiwania w Kościele powszechnym. Spodziewano się podjęcia gorących tematów: celibatu, właśnie ordynacji kobiet, miejsca osób LGBT w Kościele. Nic z tego. Papież jeszcze w maju zdjął te sprawy z porządku obrad. Za to odprawił na inaugurację, wzorem Jana Pawła II, nabożeństwo przebłagalne za grzechy w Kościele. Kolejni kardynałowie przepraszali za pedofilię i wszelkie nadużycia władzy, usprawiedliwianie wojny i dyskryminacji, za kolonializm i „globalizację obojętności”, za „grzechy przeciw Dziełu Stworzenia”, ludom rdzennym i migrantom, przeciwko kobietom, rodzinie i młodym, redukcji Ewangelii, „do stosu martwych kamieni rzucanych w innych”.