Teraz mówi ona
Feminizm à la Kamala to nowość. Wyrzuciła Trumpa z siodła, tego brakowało Hillary Clinton
„Jeśli chcecie, żeby Trump wygrał, róbcie tak dalej” – powiedziała uśmiechnięta Harris krzyczącym wyborcom, którzy zakłócali jej wystąpienie w Michigan. „W demokracji każdy głos jest ważny, ale teraz mówię ja. Teraz mówię ja” – spoważniała, zakołysała ramionami i z pewnością siebie odczekała, aż zapadnie cisza.
Wiele wypowiedzi zaczyna od zwrotu: „Usłyszcie, gdy mówię…”. Trochę jak pastorzy z baptystycznego Kościoła, do którego należy. Trochę jak przywódcy ruchu praw obywatelskich na wiecach, na których bywała już w dziecięcym wózku. Jej mama powtarzała: „Nie narzekaj na niesprawiedliwość, tylko coś z nią zrób. A kiedy robisz, nigdy nie rób półdupkiem”. W tłumaczeniu na nasze: nie działaj na pół gwizdka.
Może właśnie dlatego najnowsze sondaże wskazują na nią. Powiększa przewagę w trzech z siedmiu niezdecydowanych, swingujących stanów, o których poparcie toczy się ostatnia faza prezydenckiej batalii. Jeśli kandydatka Demokratów zachowa pozytywną tendencję w Pensylwanii, Wisconsin i Michigan, zdobędzie 270 głosów elektorskich i wygra. A wtedy USA będą miały pierwszą kobietę na stanowisku prezydenta.
American Dream
Kamala Harris wnosi do politycznego boju siłę, ale i łagodność kobiety z potężnym dorobkiem. Ma podobną do Baracka Obamy swobodę i pewność siebie w sytuacjach publicznych. To cechy niewyuczone, raczej płynące z doświadczenia. Bycie pierwszą ciemnoskórą kobietą na stanowisku dotąd zajmowanym wyłącznie przez białych mężczyzn to także dla niej nic nowego. Wybierano ją już na urzędy prokuratorskie i do Senatu.
W październiku skończy 60 lat, a dla milionów kobiet na świecie może być inspiracją – piękną, nieukrywającą wieku kobietą, która wygodnie czuje się w swojej skórze i na wysokich szpilkach.