Świat

Opus Dei niewoliło i zmuszało kobiety do pracy. W Argentynie odpowie za to przed sądem

Tysiące zwolenników Opus Dei z całego świata uczestniczyło w plenerowej mszy beatyfikacyjnej byłego lidera organizacji biskupa Alvaro del Portillo. Madryt, 27 września 2014 r. Tysiące zwolenników Opus Dei z całego świata uczestniczyło w plenerowej mszy beatyfikacyjnej byłego lidera organizacji biskupa Alvaro del Portillo. Madryt, 27 września 2014 r. Susana Vera / Reuters / Forum
Prokuratura federalna w Buenos Aires wszczęła postępowanie wobec przywódców latynoamerykańskiego oddziału Opus Dei. W latach 1983–2015 mieli zmusić 44 kobiety do pracy i stosować wobec nich przemoc.

Oskarżenia są poważne i wydają się dobrze udokumentowane. Proces zbierania materiału dowodowego rozpoczął się w 2022 r., gdy pojawiły się pierwsze doniesienia o możliwym handlu ludźmi. Śledczy zdecydowali o postawieniu w stan oskarżenia czterech osób, trzy z nich to osoby duchowne: Carlos Nannei, Patricio Olmos oraz Víctor Urrestarazu, którzy kierowali strukturami Opus Dei w Argentynie, Paragwaju, Urugwaju i Boliwii. To ważna informacja, bo śledztwo dotyczy tylko Argentyny. Czwartym oskarżonym jest zresztą Gabriel Dondo, odpowiedzialny za żeńską część organizacji w tym kraju.

Niewykluczone, na co wskazują latynoamerykańscy komentatorzy, że działania prokuratury rozszerzą się z czasem na inne kraje. Opus Dei nie miało osobnego przedstawicielstwa dla Argentyny, więc możliwe, że podobne praktyki stosowało w pozostałych trzech krajach, które podlegały wspomnianym duchownym.

Czytaj też: Opus Dei w Polsce

Opus Dei: zniewalanie i przemoc seksualna

Chodzi o zarzuty zniewalania i przemocy seksualnej wobec co najmniej 44 kobiet. Większość została zwerbowana w dzieciństwie. Pochodziły najczęściej z głębokiej prowincji i ubogich, wielodzietnych rodzin – bliskość tak prestiżowej organizacji była więc postrzegana jako szansa na społeczny awans. Jej członkowie mieli zabierać młode dziewczyny do swoich mieszkań (i do parafii), gdzie mieszkały i były zmuszane do służby.

W akcie oskarżenia, cytowanym przez prestiżową argentyńską gazetę „Clarín”, można przeczytać o celowości działań ludzi z Opus Dei. Przekonywali rodziców dziewczynek, że poprzez przeprowadzkę do miast i wstąpienie w szeregi organizacji „znacząco wzrosną ich perspektywy na rynku pracy”. Następnie przechodziły przez coś na kształt inicjacji, a raczej przygotowania do zawodu. Duchowni mieli rozwijać „ich umiejętności zawodowe i życie duchowe”, by stawały się pełnoprawnymi członkiniami stowarzyszenia. Kiedy do tego doszło, ich niewolnictwo zmieniało formę. Przypisywano im zadania w strukturach Opus Dei, najczęściej administracyjne. Czasem zostawały asystentkami, rzadziej kimś w rodzaju księgowych czy osób odpowiedzialnych za oficjalną korespondencję.

Czytaj też: Oportunizm Dei, czyli co wolno rektorowi. Wrocław ma teraz kłopot

Wpadka biurokratyczna

Niektóre kobiety pracowały poza Argentyną, chociaż zawsze w strukturach instytucji. W zdecydowanej większości przypadków otrzymywały szczątkowe wynagrodzenie albo pracowały za darmo. Zmiany były 12-godzinne, jedyne dozwolone przerwy obejmowały modlitwy i jedzenie. Kobiety nie miały żadnej autonomii, zwłaszcza finansowej. Nie mogły uciec.

Jak to często bywa w takich sytuacjach, oprawcy wpadli na przeoczeniach biurokratycznych. Okazało się, że nie odprowadzali składek emerytalnych, więc w dokumentacji kobiet jest wiele nieścisłości. Zresztą w ten sposób Opus Dei próbuje się teraz bronić. Organizacja wydała oświadczenie, „kategorycznie zaprzeczając” oskarżeniom o niewolnictwo i handel ludźmi. Zdaniem przedstawicieli jej argentyńskiego oddziału sprawa rozbija się właśnie o niepłacone składki, a kobiety w czasie pracy (którą mimo wszystko nazywa się „służbą na rzecz organizacji”) nie tylko mogły korzystać ze wszystkich praw, ale i były objęte ochroną socjalną. Jeśli jakichś kwot brakuje, to wskutek błędu, a nie systemowej przemocy, jak wynikałoby z aktu oskarżenia. Przede wszystkim zdaniem działaczy Opus Dei wszystko, co było udziałem 44 kobiet, miało charakter dobrowolny – same decydowały się na tak ciężką pracę, by przyczyniać się do rozwoju bractwa.

Co ciekawe, władze Opus Dei nie bronią się przed procesem. Jak twierdzą, „w mediach padło już tyle fałszywych oskarżeń pod adresem naszej instytucji, że wyjaśnienie ich na sali sądowej jest niezbędne”. Nawet jeśli, czytamy w oświadczeniu, będzie to „rozwiązanie bardzo bolesne”.

Kościół ramię w ramię z władzą

W całej sprawie wybrzmiewa też sporo wątków związanych z historią najnowszą Ameryki Łacińskiej i rolą Kościoła katolickiego, w tym Opus Dei właśnie. Proceder handlu ludźmi w Argentynie zaczął się w czasach prawicowej dyktatury gen. Jorgego Videli. Kościół, wbrew zbudowanej heroicznej narracji o sprzeciwie wobec państwowego terroru, niemal od początku układał się z władzą wojskową.

Kontrowersje wokół postawy niektórych zakonów nie ominęły także jezuitów, w tym Jorge Mario Bergoglia, dziś papieża Franciszka, w czasach dyktatury rektora jednego z jezuickich kolegiów. Niedługo po przyjęciu przez niego roli zwierzchnika Kościoła katolickiego pojawiły się publikacje wskazujące, że Bergoglio wiedział o torturach i działaniach dyktatury wobec niektórych progresywnych księży, oskarżano go nawet o ułatwianie aresztowań i brak choćby biernego oporu. Z kolei Opus Dei, organizacja bardzo szanowana w czasach pontyfikatu Jana Pawła II, odegrała istotną rolę w cementowaniu rządów gen. Augusto Pinocheta w Chile.

Tajemnicze Opus Dei

Opus Dei utrzymywała wpływy długo po transformacji ustrojowej. Blisko z jej działaczami był m.in. nieżyjący kardynał Angelo Sodano, swego czasu nuncjusz apostolski w Chile, później sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej i jeden z trzech najważniejszych polityków w Watykanie – po Wojtyle i Stanisławie Dziwiszu.

Opus Dei przez lata pozostawało kuźnią kadr zarówno dla chilijskiego Kościoła, jak i konserwatywnych elit politycznych. Pozycji tej organizacji nie nadszarpnęły nawet skandale związane z molestowaniem nieletnich, którymi struktury kościelne w Chile były całkowicie przeżarte – do tego stopnia, że w 2018 r. wszyscy 34 biskupi w kraju złożyli rezygnację na ręce Franciszka (w większości odrzucone).

To wszystko było możliwe dlatego, że spośród ok. 95 tys. członków Opus Dei aż 70 proc. to osoby świeckie. Mają domy, rodziny i często zwykłe kariery zawodowe. Jednocześnie obowiązuje je klauzula tajności. Oznacza to, że mogą kłamać np. na temat własnego członkostwa w Opus Dei, również pod przysięgą w sprawach karnych. Najbliższe miesiące pokażą, czy ta zasada zostanie wykorzystana na sali sądowej w Buenos Aires, a w przyszłości może jeszcze w innych miastach Ameryki Łacińskiej.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną