Według wstępnych danych Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ) – populistyczna, eurosceptyczna, proputinowska – zdobyła 29 proc. głosów i zwyciężyła w wyborach do Rady Narodowej. Bolesny spadek na drugie miejsce zaliczyła Austriacka Partia Ludowa (ÖVP). Stronnictwo chadeckiego kanclerza Karla Nehammera przekonało tym razem tylko co czwartego wyborcę (26,5 proc.), wyraźnie mniej niż pięć i siedem lat temu. To skutek m.in. skandali korupcyjnych, zadyszki gospodarczej i niepopularnych środków wprowadzonych w czasie pandemii covidu. Nie zdołała na tym skorzystać Socjaldemokratyczna Partia Austrii (SPÖ), która w przeszłości długo dominowała na scenie politycznej, ale tym razem uzyskała 21 proc. Do parlamentu dostali się jeszcze liberałowie (NEOS) i współrządzący dotąd Zieloni, ale w przypadku tych drugich jednocyfrowy wynik musi oznaczać porażkę.
Co teraz? „Nasza ręka jest wyciągnięta” – mówi szef FPÖ Herbert Kickl i pali się do utworzenia nowego rządu pod swoim kierownictwem. Wolnościowcy już kilka razy w historii dochodzili do władzy, choć zawsze jako mniejszy koalicjant. W 2000 r. wywołało to głośne protesty międzynarodowe, bo liderujący wówczas FPÖ Jörg Haider brał wcześniej w obronę weteranów z Waffen-SS i chwalił hitlerowską politykę zatrudnienia. Kickl kilkanaście lat temu też sprzeciwiał się uznawaniu Waffen-SS za „zbiorowo winną”. Dziś oburza się na porównania z Hitlerem, a politolodzy widzą w nim raczej Marine Le Pen w spodniach lub drugiego Viktora Orbána. 55-letniego Kickla, którego na szczyt FPÖ wyniosła m.in. retoryka antyszczepionkowa, z premierem Węgier łączy choćby gra na nastrojach antyimigranckich i sprzeciw wobec wojskowego wsparcia dla Ukrainy. Bliska Kicklowi jest też Alice Weidel, szefowa antysystemowej Alternatywy dla Niemiec (AfD).