Ministra spraw wewnętrznych Nancy Faeser oświadczyła, że operacja ma wzmocnić bezpieczeństwo publiczne, ograniczyć nielegalną migrację i zagrożenie terroryzmem oraz przeciwdziałać przestępczości transgranicznej. Będzie też ratować notowania koalicji rządowej pozostającej pod presją ugrupowań radykalnych, znakomicie wypadających w wyborach regionalnych. Skrajnie prawicowa AfD, faworytka w odbywających się 22 września wyborach do Landtagu w Brandenburgii, domaga się np. budowy muru na granicy z Polską. Trudno to przelicytować.
Najostrzej z niemieckich sąsiadów zareagował rząd Polski. Premier Donald Tusk przekonywał, że „to wewnętrzna polityka Niemiec prowadzi do takich kroków, a nie nasza polityka wobec nielegalnej imigracji”. Tusk uznał, że decyzja Berlina jest „z polskiego punktu widzenia nie do zaakceptowania”. Zapowiedział „pilne konsultacje” na forum unijnym z resztą zainteresowanych państw, bo to „de facto zawieszenie strefy Schengen na dużą skalę”. Z komunikatu po rozmowie polskiego premiera z kanclerzem Olafem Scholzem wynika, że oba kraje chcą lepszej ochrony granic unijnych.
Poważne obiekcje zgłasza Austria. Szef tamtejszego MSW Gerhard Karner zapowiedział, że „Austria nie przyjmie osób zawróconych z Niemiec. Nie ma pola manewru!”. W ostatnich trzech latach niemiecka policja i tak cofnęła do Austrii ok. 12 tys. osób. Austriaccy funkcjonariusze szybko je wypuszczali, pobierając wcześniej jedynie odciski palców. Alarm o końcu Schengen i o szkodach dla globalnej konkurencyjności Unii podnoszą spedytorzy, przewoźnicy i eksperci przyglądający się europejskiej logistyce. Porównują sytuację do czasów pandemicznych, choć dodają, że wiele będzie zależeć od formy, jaką przyjmą niemieckie kontrole.