Świat

Debata w USA okiem ekspertów. „Sałatka ze słów” Donalda Trumpa już na nikim nie robi wrażenia

Kamala Harris i Donald Trump. 10 września 2024 r. Kamala Harris i Donald Trump. 10 września 2024 r. Saul Loeb / AFP / East News
Pierwsze starcie kandydatów na prezydenta USA przebiegło po myśli byłej kalifornijskiej prokuratorki. Zgrabnie kąsała rywala i uderzała w jego słabe punkty. W komentarzach pojawiają się jednak wątpliwości, czy debata odegra w tej kampanii ważną rolę.

Przegląd opinii na temat debaty warto zacząć od mediów konserwatywnych, bo nawet tam przeważały głosy krytyczne wobec Donalda Trumpa. Na antenie Fox News komentatorzy zgodnie podkreślali, że to była „zła noc” dla kandydata Republikanów: dawał się łatwo sprowokować, nie przejmował inicjatywy i naiwnie wpadał w pułapki.

To o tyle ważne, że Fox News jest niemal zrośnięte ze sztabem Trumpa i jego rodziną (synowa byłego prezydenta Lara często występuje tu jako komentatorka), ale i niespecjalnie przywiązuje wagę do faktów i prawdy. Stacja niemal nigdy nie weryfikowała słów Trumpa. Na prawicy rośnie najwyraźniej świadomość, że Republikanie mają problem. Szli pewnym krokiem po wygraną, gdy kandydatem Demokratów był Joe Biden, niezdolny przeciwstawić się Trumpowi na żadnej płaszczyźnie. Dzisiaj nic nie jest przesądzone – a to już wielki sukces Partii Demokratycznej.

Harris atakowała tam, gdzie bolało najmocniej

Ciekawie debatę analizuje prof. Daniel Drezner, politolog z Tuffs University w Bostonie, jeden z ważniejszych konserwatywnych intelektualistów na wschodnim wybrzeżu, otwarty i zdecydowany krytyk Trumpa. Ciekawiło go, jak Trump poradzi sobie w starciu z rywalką ponad 20 lat młodszą i tak sprawną retorycznie. Zgodnie z przewidywaniami, zauważa Drezner, Harris była świetnie przygotowana. Atakowała tam, gdzie bolało najbardziej. Politolog zwraca też uwagę, że Trump znalazł się w trudnej sytuacji. Poprzednio tylko katastrofalny występ Bidena zdjął go z celownika – wypadł słabo, ale błędy obecnego prezydenta przykryły jego niedociągnięcia.

Teraz nie mógł liczyć na taką osłonę – i było to widać. Ewidentnie się pogubił. Drezner wskazał na ważny element amerykańskiego pejzażu medialnego: bzdury, które Trump wygaduje w przestrzeni publicznej, nie mają nic wspólnego z kampanią. Coraz częściej ta „sałatka ze słów” przebija się do mediów – o niespójności, zarzutach wyssanych z palca i braku konkretnych argumentów pisały w ostatnich tygodniach m.in. „Boston Globe”, „New York Times” czy specjalistyczny portal o polityce „The Hill”.

Drezner, podobnie jak inni prawicowi komentatorzy, zauważa jednak, że efekt zwycięstwa Harris w debacie może być mniejszy, niż się teraz wydaje. Zwłaszcza że poza sztuczkami retorycznymi nie pokazała w gruncie rzeczy nic spektakularnego. Nie mówiła wiele o swoich planach, najmniej czasu poświęciła polityce migracyjnej, którą przecież zajmowała się w obecnym czteroleciu. W dodatku, jak wynika z ostatniego sondażu „New York Timesa” i Sieny, wyborcy nadal niewiele o niej wiedzą. Aż 28 proc. respondentów chciałoby dowiedzieć się więcej o jej programie – przy zaledwie 9 proc. mówiących w ten sposób o Trumpie. To jedna czwarta elektoratu, która głodu wiedzy we wtorek nie zaspokoiła.

Czytaj też: Kamala Harris. Zmienniczka, jakiej nie było

Tu widać linię podziału w Ameryce

Christina Lu i Amy Mackinnon z magazynu „Foreign Policy” skupiły się natomiast na polityce zagranicznej. Piszą o bardzo wyraźnym podziale między ceniącą sojusze Harris a Trumpem, który byłby gotów porzucić partnerów w potrzebie i wydaje się niezdolny do stworzenia ciągłej, spójnej polityki zagranicznej. Na łamach „Foreign Policy” ukazało się ostatnio sporo tekstów wskazujących na ten problem. Nie wiadomo, jaka byłaby dyplomatyczna doktryna czasów Trumpa 2.0 – bo to polityk reakcyjny, kochający działania a contrario, bez względu na konsekwencje. Matthew Kroenig, także z „Foreign Policy”, podkreślał niedawno, że skutków jego działań nie sposób przewidzieć, podobnie jak argumentów, którymi będzie się kierował przy ewentualnych nominacjach.

Jeremy Shapiro, były dyplomata, dziś dyrektor ds. badań Europejskiej Rady ds. Stosunków Międzynarodowych (ECFR), jest zdania, że pod wodzą Trumpa Ameryka nie wycofa się z sojuszy, ale będzie mniej przewidywalna. Widać to było w debacie – piszą Lu i Mackinnon na łamach „Foreign Policy” Harris budowała ciągi przyczynowo-skutkowe między agresją na Ukrainę, zagrożeniem dla Polski i Europy i osłabieniem pozycji USA na świecie, a Trump nie był w stanie w jakkolwiek konkretny sposób się jej przeciwstawić.

„Washington Post” zauważa z kolei, że Harris często umykała od odpowiedzi na pytania o jej założenia programowe. Wykorzystywała te momenty raczej do ataku na Trumpa niż przedstawienia jasnych propozycji reform. Chodzi m.in. o liberalne propozycje, które dzisiaj mogłyby okazać się dla Demokratów zbyt kosztowne i nie do przyjęcia: zakaz wydobycia gazu ziemnego metodą szczelinowania hydraulicznego, zaostrzenie prawa dostępu do broni palnej czy powszechne ubezpieczenia zdrowotne. Harris odpowiadała ogólnikami, stwierdzając, że „jej przekonania się nie zmieniły; ważne jest to, że mamy w USA prezydenta, który ludzi wspiera, a nie poniża”.

Czytaj też: Anne Applebaum dla „Polityki” o dyktatorach i sieci reżimów

6 minut Kamali Harris

Konserwatywny „Wall Street Journal” chwali Harris za doskonałe przestudiowanie Trumpa jako człowieka i namierzenie jego słabych punktów. Zwrócił uwagę, że kandydatka zachęcała widzów do oglądania wieców jej rywala. Głównie po to, żeby sami się przekonali, jak nudne to wydarzenia – uczestnicy wychodzą w trakcie, nie mogą wytrwać do końca.

Ale przy wyrównanych sondażach o wyniku wyborów mogą zdecydować nagłe zaskoczenia na finiszu kampanii – a do tego jeszcze daleko. Zwłaszcza że, jak podkreślają autorzy „WSJ”, wiceprezydentka nie powiedziała nic nowego o swoim programie – powtarzała tylko to, co już wiadomo, zapowiadając m.in. budowę tanich mieszkań w całym kraju.

Wzdłuż właściwie całego spektrum amerykańskich – ale i europejskich – komentatorów panuje konsens, że Harris była we wtorek retorycznie sprawniejsza i to ona wygrała debatę. Zwycięstwo na ekranie niekoniecznie jednak przełoży się na trendy sondażowe. Anthony Scaramucci, dyrektor ds. komunikacyjnych w Białym Domu za czasów Trumpa, podkreślił w podkaście „The Rest is Politics – US”, że najsłabszym punktem kampanii Harris jest gospodarka. Jedyne, co ostatnio Republikanom wychodzi – i do pewnego stopnia udało się też wczoraj Trumpowi – to powiązanie Harris z krytyką polityki ekonomicznej Bidena (choć to nie ona ją współtworzyła).

Trudno powiedzieć, czy Demokraci zdają sobie sprawę z tej słabości. Na pewno sama Harris nie pali się do rozmów na ten temat, co widać w analizie „New York Timesa” – o kwestiach gospodarczych mówiła zaledwie 6 minut. Więcej niż Trump, ale konkretów zabrakło. Republikanie, jak zauważa Scaramucci, już straszą wyborców ewentualną podwyżką podatków, jeśli Harris wygra wybory. W Ameryce taki straszak bywał już gwoździem do trumny. Chociażby z tego powodu zwycięstwo demokratki w pierwszej debacie uznać należy za najwyżej słodko-gorzkie.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną