W zeszłym tygodniu Izrael otworzył trzeci front wojny z Palestyńczykami. Pierwszy to ten w Strefie Gazy, gdzie wciąż – szczególnie wokół Chan Junus – toczą się ciężkie walki. Drugi rozpościera się na północ od Izraela, tu przeciwnikiem jest libański Hezbollah. I chociaż tamtejsze walki ograniczają się do wymiany salw rakietowych, to Izrael twierdzi, że jest gotowy na lądową inwazję. Trzeci front Izrael otworzył kilka dni temu na Zachodnim Brzegu Jordanu. Formalnie to druga – obok Strefy Gazy, gdzie w 2007 r. władzę przejął islamistyczny Hamas – i większa część Autonomii Palestyńskiej. Na Zachodnim Brzegu wciąż dominuje Fatah, świecka organizacja założona przez m.in. Jasira Arafata, ale i tam do głosu dochodzi Hamas, prowokowany ostatnio przez coraz bardziej agresywnych izraelskich osadników.
Izraelska interwencja skupia się na północy Zachodniego Brzegu, gdzie Hamas jest najsilniejszy. W weekend celowała już wyłącznie w obóz dla uchodźców w Dżeninie. Założony w 1953 r., aby dać schronienie Palestyńczykom wypędzonym przez Izrael po wojnie 1948 r., w ostatnich latach stał się „gniazdem szerszeni”, „stolicą męczenników” – ośrodkiem wyjątkowej radykalizacji. Według palestyńskich źródeł w obozie nie ma wody ani prądu, kolejne rodziny decydują się na ucieczkę. Z kolei Izrael informuje, że zabił tam już kilkudziesięciu bojowników Hamasu, w tym regionalnego szefa tej organizacji.
To jednak nie koniec frontów – w ostatni weekend czwarty otworzyła przeciw Izraelowi część jego obywateli. Bezpośrednim powodem było odnalezienie przez izraelską armię ciał sześciu kolejnych zakładników w tunelu pod Rafah w Strefie Gazy. W większości porwani z festiwalu muzycznego, gdzie zaczął się atak Hamasu 7 października, najprawdopodobniej zginęli od strzałów z bliskiej odległości kilka godzin przed nadejściem izraelskich żołnierzy.