Świat

Turcja chce do BRICS+. Zbliża się do Chin, Rosji, Iranu. Zachód nie ma wyjścia, Erdoğan zaciera ręce

Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan na szczycie BRICS w Johannesburgu, 2018 r. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan na szczycie BRICS w Johannesburgu, 2018 r. Mike Hutchings / Reuters / Forum
Szef tureckiego MSZ Hakan Fidan poinformował, że Ankara dąży do członkostwa w BRICS+, formacie zrzeszającym m.in. Rosję i Chiny. Oficjalnie chodzi o handel. Prawdziwe motywacje Turcji są bardziej złożone.

O ewentualnym dołączeniu Turcji do BRICS+ mówi się od kilku miesięcy. Dyplomacja tego kraju wysyła jednak coraz więcej sygnałów, że może się to zadziać szybciej, niż przypuszczano. Rozmowy mają przyspieszyć w ostatnim kwartale 2024 r. Szczegółów brak, ale sprawa jest o tyle ciekawa, że najbliższy szczyt grupy zaplanowano na koniec października w rosyjskim Kazaniu. A zarówno Władimir Putin, jak i szef MSZ Siergiej Ławrow zdążyli już bardzo ciepło wypowiedzieć się na temat tureckiego akcesu. Odświeżyli tym samym nieco zakurzone kierunki dyplomatyczne – Erdoğan po raz pierwszy wspominał o partnerstwie z BRICS w 2018 r. Wtedy jednak układ na międzynarodowej szachownicy był zupełnie inny – gdzie indziej były Turcja, Rosja, Europa i przede wszystkim czym innym był BRICS.

Trochę z Unią, trochę z Rosją

Odtąd na świecie zmieniło się niemal wszystko, choć w pewnym sensie główna oś tureckiej dyplomacji opiera się na tym samym fundamencie. Erdoğan, autokrata z nieukrywaną pogardą dla demokracji, pozostaje mimo wszystko silnie zakotwiczony w NATO, nadal jest też kluczowym partnerem dla demokratycznej Unii Europejskiej – chociażby w ograniczaniu migracji na jej teren. Pobiera za to oczywiście sowite wynagrodzenie; od 2011 r. Bruksela przekazała Ankarze ponad 9 mld euro na ten cel. Bez tej współpracy Europę czekałby kolejny polityczny, społeczny i logistyczny kryzys. Z drugiej strony turecki prezydent utrzymuje dobre stosunki z krajami, które wobec UE czy USA są otwarcie wrogie – jak Rosja i Chiny.

Od wybuchu wojny w Ukrainie Turcja próbuje kreować się na mediatora – jedynego aktora zdolnego zbudować oś dialogu między Putinem a Wołodymyrem Zełenskim. Erdoğan współorganizował rozmowy w sprawie paktu o eksporcie ukraińskiego zboża przez Morze Czarne i tureckie porty, by zyskać w oczach Europy, ale i tzw. Globalnego Południa. Najbardziej zależne od ukraińskich produktów są kraje Bliskiego Wschodu, Rogu Afryki i Azji Południowo-Wschodniej, mógł więc pozować na człowieka, który niemal własnoręcznie zatrzymał epidemię głodu. Popularność dał mu też eksport broni na Ukrainę – zwłaszcza drony Bayraktar miały w sieci znakomitą renomę.

Erdoğan: autokrata potrzebny wszystkim

Im konflikt trwał dłużej, tym Erdoğan bardziej rósł w siłę. Nie przeszkodziły mu nawet ubiegłoroczne wybory – wygrał w drugiej turze z kandydatem opozycji Kemalem Kılıçdaroğlu. Według ekspertów i obserwatorów zagranicznych głosowanie zostało przeprowadzone z naruszeniem norm, zwłaszcza jeśli chodzi o wolność słowa i dostęp do informacji publicznej. Do tego stopnia, że na finiszu kampanii władze ograniczyły, a miejscami całkowicie blokowały wyborcom dostęp do platform społecznościowych. Świat wiedział, że Erdoğan jest autokratą, a demokracja to dla niego fasada. Ale autokratą potrzebnym dosłownie wszystkim, o czym wie i z czego korzysta.

Swoją kartę przetargową wykorzystał choćby przy okazji negocjacji na temat wejścia Szwecji do NATO. Poparcie dla tej kandydatury (w Sojuszu obowiązuje jednomyślność) uzależniał od zmiany podejścia rządu w Sztokholmie do kurdyjskich uchodźców, którym Szwecja pomagała politycznie i finansowo. Swoje ugrał, Kurdowie mogą w Skandynawii liczyć na znacznie mniej – Erdoğanowi mocno pomogła też zmiana rządu na bardziej konserwatywny. Teraz mówiąc o członkostwie w BRICS+, Turcja podbija jeszcze stawkę.

Z pewnością byłby to rozsądny ruch z gospodarczego punktu widzenia, nie tylko z powodu możliwości zacieśnienia kontaktów z największymi gospodarkami tego formatu. Korzyści leżą znacznie bliżej. Biorąc pod uwagę, że nowymi członkami są chociażby Etiopia czy rywalizujący z Turcją o przywództwo w świecie muzułmańskim Egipt, Ankara mogłaby zyskać na bezpośrednich inwestycjach w tych krajach. Egipt trawi kryzys gospodarczy, Etiopia mozolnie odbudowuje infrastrukturę po wyniszczającym konflikcie w Tigraju. Dla tureckiej gospodarki byłby to doskonały impuls.

Turcja między NATO a Chinami

Ciekawe są też relacje z Chinami, którym Erdoğan może wiele zaoferować. Przede wszystkim to partnerstwo ma znaczenie wizerunkowe – Turcja może pomóc Pekinowi złagodzić kryzys wokół prześladowania Ujgurów, muzułmańskiej mniejszości. Dowodem m.in. czerwcowa wizyta szefa tureckiego MSZ Hakana Fidana w Sinciangu – prowincji, w której działają przymusowe obozy pracy dla Ujgurów. W dodatku, jak zauważa Yusuf Can, analityk amerykańskiego think tanku Wilson Center, przyspieszyły negocjacje w sprawie wybudowania przez Chińczyków trzeciej tureckiej elektrowni jądrowej. Kraje współpracowały w obszarze rzadkich minerałów i bezpieczeństwa energetycznego, a wiele w tych relacjach można jeszcze poprawić. Can pisze wprawdzie o „permanentnym braku zaufania” między Pekinem i Ankarą, z kolei z raportu niemieckiej fundacji im. Heinricha Bölla wynika, że Turcy wciąż znacznie więcej w Chinach kupują (45 mld dol.), niż do nich wysyłają (3,3 mld dol.).

Zbliżenie się Turcji do bloku, w którym zasiadają m.in. Iran i Rosja, nie powinno przejść niezauważone. Zwłaszcza że Turcja ma niezwykle prężny sektor obronny, to jedna z ważniejszych gałęzi jej gospodarki. Jeśli dodać do tego, że jej porty są wykorzystywane do „przepakowywania” dóbr i surowców wysyłanych do Rosji z naruszeniem sankcji, łatwo sobie wyobrazić, do czego może prowadzić zacieśnienie relacji z Emiratami Arabskimi czy właśnie Iranem. Turecka technologia wojskowa mogłaby być nominalnie eksportowana do któregokolwiek z krajów BRICS+ na preferencyjnych warunkach, a potem trafiać do Rosji – czyli na front ukraiński. W ten sposób kraj Sojuszu w praktyce sabotowałby wysiłki NATO.

Erdoğan zaciera ręce

Z drugiej strony – podkreślają analitycy – wejście Turcji do BRICS+ mogłoby być dla Zachodu szansą na poszerzenie dyplomatycznych horyzontów. W tym tonie wypowiada się Frank Okata z Centre for European Policy Analysis. Jak pisze, Turcja nie musi obrażać się na Zachód czy całkowicie zrywać relacji z nim. Po części jej działania mogą być motywowane chęcią odegrania się za nieudane rozmowy o akcesji do Unii Europejskiej, ale prawdziwa przyczyna jest głębsza. Erdoğan dostrzegł, że przesuwają się płyty tektoniczne światowego ładu. Zachód ma słabszą pozycję negocjacyjną z powodów ideowych, ale i coraz mniej do zaoferowania, zwłaszcza gospodarczo. Według Okaty Waszyngtonowi i Brukseli „przyda się” ktoś, kto będzie wpływowy w kręgach, do których zachodni przywódcy nie mają dostępu – a do takich zalicza się BRICS+.

Znając Erdoğana, polityka na wskroś transakcyjnego, nawet sama wiedza na temat dynamiki tego formatu nie zostanie Zachodowi przekazana za darmo. Mimo wszystko wydaje się to dobrą inwestycją, zwłaszcza wobec braku alternatyw. Dla Pekinu Unia od dawna nie jest priorytetem, a jakikolwiek dialog z Moskwą nie jest możliwy i nie będzie jeszcze przez długie lata. Nie ma wyjścia, trzeba korzystać z pośredników. Erdoğan już zaciera ręce.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną