Świat

920. dzień wojny. A gdyby tak Ukraińcy zaatakowali Kursk na początku wojny?

F-35 F-35 Alexander Cook/U.S. Air Force
Pod Pokrowskiem rosyjska ofensywa osiąga najbardziej znaczące postępy od czasu upadku Bachmutu. Jednocześnie pod Kurskiem Rosjanie nie palą się do odzyskiwania straconych ziem.

Wiadomością dnia jest zwolnienie 30 sierpnia gen. por. Mykoły Oleszczuka ze stanowiska dowódcy Sił Powietrznych Ukrainy. Nowym dowódcą ukraińskich Sił Powietrznych został gen. por. Anatolij Kriwonożko, obowiązki będzie pełnił tymczasowo. Czy ma to związek ze stratą F-16? Zapewne tak, choć musiały być do niego zastrzeżenia już wcześniej, chodziło zapewne o zorganizowanie systemu obrony powietrznej państwa i rosnące straty w infrastrukturze energetycznej. Ale czy faktycznie można było zrobić więcej? Jeśli potwierdzi się, że F-16 został zestrzelony przez własny system przeciwlotniczy, odpowiedź jest prosta. Mówi się, że za tą zmianą stał Andrij Jermak, szef gabinetu prezydenta Ukrainy i jego bliski współpracownik. Wcześniej gen. Oleszczuka ostro krytykowała deputowana Mariana Bezuhla, powszechnie uznawana za wyrazicielkę woli Jermaka i dość kontrowersyjna osoba, głośna i rzucająca się w oczy, nieprzebierająca w słowach. W ostatnim okresie deputowana Bezuhla zaczęła ostro krytykować gen. Ołeksandra Syrskiego, co też daje do myślenia.

W Biegłorodzie eksplodował jeden z jadących ulicą miasta samochodów, na Telegramie pokazano filmiki i zdjęcia, ale bez wyjaśnienia, co się dokładnie stało i kto tym samochodem jechał. Tymczasem Rosjanie trafili wczoraj w blok mieszkalny w Charkowie, zabijając cztery osoby, w tym dziecko bawiące się na placu zabaw przed blokiem.

Pod Pokrowskiem sytuacja jest coraz trudniejsza. Rosjanie weszli do miasteczka Seledynowe, 17 km na południowy wschód od Pokrowska, w połowie drogi między nim a Kurachowem.

Pod Pokrowskiem dzieje się źle

Sytuacja jest tam trudna nie tylko ze względu na dysproporcję sił, która jest oceniana na dwa do jednego na korzyść Rosjan. Ukraińskie dowództwo nie ma tam też praktycznie odwodów, które mogłoby rzucić do walki. A takie odwody są potrzebne przede wszystkim do przeprowadzania kontrataków. Kontratak to bardzo ważny element działań obronnych. Najczęściej jest wyprowadzany, gdy przeciwnik wyrzuci nasze własne siły z zajmowanych pozycji, ale sam nie zdąży się jeszcze na nich umocnić i zorganizować. Wtedy jest szansa ponownie go zepchnąć na pozycje wyjściowe, zanim zdąży złapać oddech. Ale skoro własne pododdziały się wycofały, nie były w stanie się nawet bronić, trudno mówić o ataku. Do kontrataków najlepiej mieć rezerwę, niezaangażowaną we wcześniejsze walki, pododdział relatywnie wypoczęty i nienaruszony. Rzuca się taką rezerwę, by z całym impetem natarła na wroga i co najmniej wypchnęła go na jego własne linie wyjściowe. Jeśli nie będziemy mieć takich rezerw i nie będziemy kontratakować, to będziemy spychani coraz dalej i dalej.

Podstawą obrony – co ta wojna pokazała bardzo wyraźnie – są umocnienia. Tymczasem Ukraińcy ich nie budowali. W czasach sowieckich, kiedy w czasie II wojny światowej usiłowano zatrzymać Niemców, bardzo powszechnym obrazem było wysyłanie ludności cywilnej do kopania okopów dla wojska. Najczęściej kopały kobiety, bo mężczyźni byli albo na froncie, albo pracowali w zakładach ważnych z punktu widzenia produkcji zbrojeniowej. Nie sugerujemy, by Ukraińcy wysyłali kobiety do kopania okopów dla wojska, ale niech zaangażują w to firmy budowlane, niech skierują tam szkolonych aktualnie żołnierzy, by kosztem krótkiej przerwy w szkoleniu rotacyjnie budowali umocnienia. Podejrzewamy, że do kopania umocnień za linią frontu łatwo można znaleźć ochotników za odpowiednią opłatę, zapewne łatwej niż do tego, by iść na front i walczyć. Oczywiście podstawowo do przygotowania umocnień trzeba wykorzystać własne wojska inżynieryjno-saperskie, ale może po prostu nie ma ich wiele i mają mnóstwo roboty, bo poza przygotowaniem umocnień i stawianiem pól minowych muszą też utrzymywać w stanie używalności drogi dojazdowe dla logistyki i wspierać wojska w ich działaniach. Stąd wniosek i dla nas – saperów potrzeba więcej, niż nam się wydaje.

Także dowodzenie pod Pokrowskiem jest mało sprawne. Podwładni oszukują dowódców co do swojego położenia, nie chcąc się przyznać, że zostali zepchnięci z terenów, które przejęli Rosjanie. W rezultacie dowódcy nie znają rzeczywistego położenia własnych wojsk. Oczywiście to, że dowódca nie wie, gdzie są jego wojska, to żadne usprawiedliwienie, od tego m.in. ma własnych oficerów sztabu, żeby zaglądali systematycznie do wszystkich pododdziałów i meldowali dowódcy o rzeczywistych działaniach, położeniu i problemach. Jak można planować działania, nie wiedząc, gdzie są dowodzone przez siebie pododdziały? Gdy np. jeden się cofnie, odsłania skrzydła sąsiadów, narażając ich na wielkie niebezpieczeństwo. Dowódca, który nie wie gdzie ma wojska, jest zwykle zdejmowany ze stanowiska i posyłany za karę na front. Dlatego nie od rzeczy jest czasem osobiście pojawić się tu czy tam. A jak podwładny kręci, to jego też należy pozbawić zajmowanego stanowiska i posłać z żołnierzami do kontrataku. Następnym się odechce oszukiwać przełożonych.

Kolejna sprawa to organizacja rotacji. Z braku sił dochodzi do nich rzadko, wojska są przemęczone i wyczerpane, tak fizycznie, jak i moralnie. Jeśli jednak już się je luzuje świeżymi pododdziałami, trzeba dochować największej staranności. Pluton zmienia pluton, po kolei, w każdej kompanii. Wchodzi jeden do okopów i dopiero wtedy poprzedni może być wycofany. Dowódca kompanii schodzi jako ostatni. Dopóki ma tu swoich żołnierzy, dowodzi on, wszystkimi – i tymi świeżo przybyłymi, i swoimi. Jak już nowo przybyła kompania w całości zajmie pozycje, wtedy nowy dowódca może przejąć dowodzenie i odpowiedzialność za obronę, a stary wycofać się ze swoimi ludźmi do wskazanego miejsca ześrodkowania, gdzie mogą odpocząć, umyć się, wymienić brudne mundury i bieliznę na czystą, spożyć normalny posiłek na stołówce itd. Tymczasem rotacje to pięta achillesowa ukraińskich wojsk. Czasem pododdziały potrafią się wycofać na wieść, że idzie zmiana, ale zamiast tej zmiany ich pozycje zajmują od razu Rosjanie. Błyskawicznie wykorzystują takie sytuacje. Wiele pozycji stracono na skutek źle przeprowadzonej rotacji, z Rosjanami zderzają się ci, którzy mają zluzować poprzedników, i nie wiedzą, jak się mają zachować, gdzie się bronić: tam, gdzie są, czy cofać się na kolejne przygotowane linie obronne.

Za to też odpowiadają dowódcy. Podobnie jak za organizację współdziałania z artylerią, a na kierunku pokrowskim podobno nawet to szwankuje. Ukraińskie dowództwo musi podjąć radykalne kroki, wymienić dowódcę kierunków taktycznych, brygad, batalionów. Trzeba naprawdę postępować zdecydowanie, nie można tolerować niekompetencji czy lekceważenia obowiązków. W wojsku to się zawsze źle kończy, a na wojnie może być tragiczne.

Tymczasem Rosjanie uparli się na Pokrowsk. Nacierają na niego jak opętani, nie rezygnują, nie odpuszczają. Wyczuli swoją szansę. Widzą, że przejmując ten węzeł logistyczny, mogą zmusić ukraińskie wojska do wycofania się z Wuhłedaru, który byłby wówczas oskrzydlony z dwóch stron, a może nawet i z Wiełykiej Nowosiłki. W tej sytuacji przerwanie korytarza krymskiego będzie jeszcze bardziej utrudnione, a już dziś wydaje się, że jego rozerwanie przez ukraińskie wojska graniczy z cudem.

Bitwa w obwodzie kurskim

Przypuszczamy, że kalkulacje władz ukraińskich co do ataku na obwód kurski zakładały, że będzie to dla Kremla cios nie do zniesienia. Że być może zachwieje to władzą samego Władimira Putina, co zresztą wieścili też i polscy analitycy. Zakładano, że Putin zrobi wszystko, by utracone w Rosji ziemie jak najszybciej odzyskać. Rzuci tam wszelkie dostępne siły, zabierając je nawet z Donbasu, kosztem zatrzymania tam natarcia, byleby tylko jak najszybciej wypchnąć Ukraińców z rosyjskiej ziemi.

Takie postępowanie świadczyłoby też o jednym: jak ważne jest dla Rosji, by nie utracić ani kawałka własnego terytorium. Jak ważny jest to atut w rękach ukraińskich, jak mocna karta przetargowa.

A sprytny Putin na każdym kroku pokazuje, że właściwie się tym w ogóle nie przejął. Do obwodu kurskiego skierowano różne drugorzędne siły, bardziej jednak do powstrzymania dalszego postępu Ukraińców niż do odzyskania własnych ziem. To wszystko mówi prezydentowi Zełenskiemu jedno: Rosjanie mają te straty w głębokim poważaniu, żaden to as w rękawie przy negocjacjach i rzecz skończy się w najlepszym razie zgniłym kompromisem. A że tak się musi skończyć, to niemal oczywiste, bo żadna ze stron nie jest już w stanie osiągnąć własnych celów. Rosja w tej rundzie nie pokona całej Ukrainy, a Ukraina nie odzyska swoich ziem. I zapewne dojdzie do takiego porozumienia, jak te dwa wcześniejsze z Mińska, które zawarto w 2014 r. i w 2015 r., a które „zamroziły” konflikt do 2022 r., kiedy Rosja podjęła kolejną próbę. Następne porozumienie zapewne będzie przewidywało zatrzymanie się na liniach obecnie zajmowanych przez wojska do czasu znalezienia trwałego rozwiązania pokojowego – a to oczywiście nigdy nie zostanie znalezione, po prostu Rosjanie przygotują się lepiej i podejmą kolejną próbę podboju Ukrainy.

Czy Ukraińcy spóźnili się z Kurskiem?

Czasami trzeba zrozumieć, że wojna to nie tylko działania militarne, ale przede wszystkim zmagania polityczne. Z militarnego punktu widzenia latem 2023 r. jedynym sensownym kierunkiem ukraińskiej ofensywy było południe – przerwać korytarz krymski. Natarcie na północną część obwodu ługańskiego nie miało sensu, bo tam nic nie ma, poza jednym miastem Starobielsk, które też nie przedstawia większej wartości. I w wojnie rosyjsko-ukraińskiej nie dałoby nic. Natarcie gdziekolwiek przez przemysłowe tereny Donbasu też niewiele by dało, utknęłoby szybko, a ponadto – co Ukraińcom po wbiciu się w Donbas aż po rosyjską granicę? Jedynie południe miało jakiś sens – dotarcie do Morza Azowskiego, odcięcie i izolacja Krymu, strata lądowego połączenia z Krymem – to dla Rosjan byłaby wymierna klęska.

Dlatego Rosjanie tak dobrze przygotowali się do obrony na tym kierunku. Ściągnęli tam znaczne siły i zbudowali umocnienia nie do przebycia. Oni akurat potrafią przeryć ziemię tak, by zrobić z niej labirynt okopów, transzei, ziemianek i umocnionych pozycji ogniowych. Ukraińskie natarcie utknęło, stracono ważne rezerwy, sporą część sprzętu i wielu dobrze wyszkolonych żołnierzy. Teraz te brygady by się bardzo przydały, bardzo.

A gdyby wtedy zamiast pchać się przez umocnienia na południe Ukraińcy uderzyli tymi brygadami na Kursk? Gdyby tak otoczyli to miasto, odcięli i w rezultacie przejęli? Zaskoczenie byłoby pełne, zanim Rosjanie przerzuciliby w ten rejon swoje wojska, Ukraińcy mogliby zdziałać wiele. Wtedy to byłby dla Rosjan szczególny szok. I prawdziwa karta przetargowa: oddamy Kursk, jak wy nam oddacie Melitopol i Mariupol. I być może Rosjanie musieliby opuścić swoje umocnienia bez walki. A dziś? Kilkanaście wsi i miasteczko Sudża? Nic dziwnego, że Putin machnął ręką: a bierzcie, jak chcecie, mój kraj wielki. Ale Pokrowska nie odpuszczę, korytarza krymskiego już nie odzyskacie.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama