Świat

Jack Sullivan w Chinach, „uszy i oczy” Bidena. USA próbują zatrzymać konfrontację mocarstw

Jack Sullivan i Wang Yi, 27 sierpnia 2024 r. Jack Sullivan i Wang Yi, 27 sierpnia 2024 r. Ng Han Guan / Associated Press / East News
Chiny są dla Ameryki problemem wagi najwyższej, tymczasem Jake Sullivan Pekin odwiedził po raz pierwszy, dopiero na finiszu kadencji Joe Bidena. Była to też pierwsza wizyta urzędnika tej rangi od ośmiu lat. To coś mówi o poziomie wzajemnych stosunków.

Aż trzy dni w Pekinie spędził Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego amerykańskiego prezydenta Joe Bidena. Skoro pojechał do Chin na tak długo, to sprawa musi być poważna. Sullivan – dość nieoczekiwanie – spotkał się z samym Xi Jinpingiem, przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej i sekretarzem generalnym partii komunistycznej. Rozmowy delegacji z szefem dyplomacji Wangiem Yi toczyły się w sześciu rundach, trwały łącznie 11 godzin. Sporo czasu Sullivanowi poświęcił też gen. Zhang Youxia, wiceprzewodniczący ciała, które nadzoruje chińską armię.

Powstrzymać wojnę z Chinami

Stanowisko doradcy narodowego ds. bezpieczeństwa wiąże się z dość ograniczoną rzeczywistą władzą, ale jednocześnie niesie dużą odpowiedzialność. Sullivan odgrywa rolę prezydenckich uszu i oczu, w sprawach zagranicznych pośredniczy też w kontaktach między Białym Domem i Kongresem. Ma być dobrze poinformowany, powściągać własne ambicje, pracować dla przełożonego, a jeśli wystąpi potrzeba, może pełnić funkcję prezydenckiego wysłannika. Wiele zależy też od temperamentu i zdolności samego doradcy. Swego czasu otwarcie z Chinami Ludowymi wypracowywał zmarły w zeszłym roku Henry Kissinger. Teraz Sullivan miał sprawić, by rywalizacja obu państw nie przerodziła się w ostrą konfrontację czy wręcz wojnę.

Chiny są dla Ameryki problemem wagi najwyższej, tymczasem Sullivan Pekin odwiedził po raz pierwszy, stało się to dopiero na finiszu kadencji rządu Bidena. Była to też pierwsza wizyta urzędnika tej rangi od ośmiu lat. Co mówi coś o poziomie stosunków.

Chińska Republika Ludowa rośnie od dawna, ma już ogromny potencjał i rzuca Stanom wyzwanie w każdym możliwym obszarze. Stany starają się Chińczyków powstrzymywać, m.in. hamując postępy w innowacyjności branż najwyższej technologii. Waszyngton broni też swoich azjatyckich i europejskich sprzymierzeńców i stronników – w Europie linia kolizji interesów Pekinu i Waszyngtonu przebiega przede wszystkim w Ukrainie.

Natomiast w kwestii najbardziej zagrożonego – potencjalnie inwazją lub blokadą ekonomiczną – Tajwanu i spornych terytoriów Morza Południowochińskiego, do których roszczą sobie prawa Chiny, występują tarcia największe. Nie mniejsze dotyczą wspierania Rosji, która prowadzi wojnę w Ukrainie.

Czytaj też: Chiny jak smok budzą się ze snu. Na czym polega ich fenomen?

Biden zostawia dziedzictwo

Takich wizyt nie umawia się z dnia na dzień. To może być efekt strategii obmyślanej jeszcze przed zamianą kandydatów Partii Demokratycznej w amerykańskich wyborach. Obecnie Kamala Harris ma nieco lepsze sondaże, ale jeszcze niedawno Joe Biden odstawał w nich od Donalda Trumpa z GOP. Dla Bidena ważne jest dziedzictwo prezydentury. Zresztą odpowiedzialni politycy powinni przygotowywać swój kraj na przyjęcie przywódcy typu Trumpa, uchodzącego za nieobliczanego.

Sullivan mówi o odpowiedzialnym zarządzaniu konkurencją. Mimo półjawnej konfrontacji ton rozmów miał być generalnie pojednawczy. Szukano też obszarów, gdzie łatwiej o porozumienie – np. w dziedzinie handlu i powstrzymywania zmian klimatu. W najbliższej przyszłości ma też dojść do pobudzenia rozmów między obiema armiami. Taka lepsza komunikacja pozwoli uniknąć incydentów podczas manewrów i ćwiczeń, a u wybrzeży Azji odbywa się ich sporo. Komunikacja wojskowa została zerwana przez Chińczyków w 2022 r. w ramach protestu przeciw wizycie przewodniczącej Izby Reprezentantów na Tajwanie.

W połowie listopada Biden prawdopodobnie będzie miał okazje do bezpośrednich rozmów z Xi. Przyniosą je dwa szczyty wielostronne organizowane w Ameryce Południowej – APEC, czyli Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku, która zbierze się w Peru, oraz grupy G20 spotykającej w Brazylii. Skład obu spotkań przypomina, że stawką rywalizacji amerykańsko-chińskiej jest też sympatia Globalnego Południa i to, kogo dziesiątki rządów z Afryki, Ameryki Łacińskiej czy Azji będą w tym sporze popierać oraz jaki model rozwojowy wybiorą, do jakich reguł będą się odwoływać.

Jeśli opowiedzą się po stronie Pekinu, to niedługo, już w perspektywie lat i dekad, terytoria do tej pory neutralne lub przyjazne mogą stać się dla Ameryki i sprzymierzonej z nią części Zachodu praktycznym wyzwaniem. Także w miejscach węzłowych interesów, np. w pobliżu kluczowych szlaków handlowych albo źródeł surowców. Co będzie oznaczało dodatkowe dolegliwości i koszty na utrzymanie tam wojska i prowadzenie działań wywiadowczych.

Czytaj też: Efekt pieluchy. Dlaczego czeka nas wojna z Chinami?

Między USA a Chinami

Takich niewygód można uniknąć zawczasu i taka mogła być geneza wizyty Sullivana. Taką patrzącą daleko w przód sztafetę strategiczną na pewno mają w Chinach. Tam elita polityczna, czyli członkowie Partii Komunistycznej, jedzie na jednym wózku. Występują pod jednym szyldem, mają monopol na władzę. Rywalizują, ale przede wszystkim między sobą. I tak by nie widzieli tego obywatele. A jeśli będą źle rządzić, to niezadowoleni obywatele mogą zwrócić się przeciwko nim – od razu przeciw partii.

W Stanach pomysł jest inny – tu rywalizacja jest jawna, teoretycznie każdy może dołączyć do grupy rządzącej, która podlega stałej weryfikacji, kontroli społecznej i prawnej, co na co dzień koryguje kurs państwa. I pozwala wierzyć, że obywatele będą wybierać przywódców, którzy widzą coś więcej niż koniec własnego nosa, i zabezpieczą interesy mieszkańców także wtedy, gdy wygaśnie np. kadencja prezydencka. Tak z grubsza wygląda dylemat demokracji zmagających się z autokracjami.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną