Świat

Równowaga płci w KE? Rządy nie posłuchały Ursuli von der Leyen. Polska też stawia na mężczyznę

Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen Christophe Licoppe / Unia Europejska
Ursula von der Leyen ma ogromny kłopot z własną obietnicą dotyczącą równowagi kobiet i mężczyzn w nowej Komisji Europejskiej. Rządy odmówiły jej współpracy w tej sprawie.

Komisja Europejska składa się z 27 komisarzy (łącznie z przewodniczącym bądź przewodniczącą), czyli ma po jednym z każdego państwa. Ursula von der Leyen w lipcu obiecała w Parlamencie Europejskim, że – podobnie jak na początku swojej pierwszej kadencji pięć lat temu – będzie zabiegać o skład KE zrównoważony pod względem płci. I dlatego zwróciła się do poszczególnych krajów – znów podobnie jak w 2019 r. – o zaproponowanie jej po dwoje kandydatów na komisarzy, a dokładnie po dwie osoby, „z których co najmniej jedna jest kobietą”.

W 2019 r. tylko część krajów, w tym Polska, nie posłuchała tej prośby, teraz ignorują ją wszystkie państwa UE. Tylko pięć nie podało jeszcze nazwisk (mają czas do końca sierpnia), ale i wśród nich nie zanosi się na podwójne kandydatury.

Komisja Europejska: ile będzie kobiet?

Komisja Europejska kończącej się kadencji (2019–24) zaczynała pracę w gronie 12 kobiet (łącznie z von der Leyen) i 15 mężczyzn, ta relacja poprawiła się na 13 do 14 po dymisji komisarza z Irlandii, którego zastąpiła kobieta. Teraz zanosi się na to, że w KE może być poniżej dziesięciu kobiet, licząc von der Leyen i Estonkę Kaję Kallas, która jako przyszła szefowa unijnej dyplomacji jest z automatu kandydatką na jedną z wiceprzewodniczących Komisji. To byłby skład pod względem równowagi płci gorszy od KE kierowanej przez Jeana-Claude’a Junckera (2014–19), który z trudem uzbierał dziesięć komisarek.

Wyjątkiem od prośby von der Leyen o podwójne kandydatury były te kraje, które proponują kolejną kadencję dla dotychczasowego komisarza. Łotwa chce pozostawić na trzecią kadencję Valdisa Dombrovskisa, który jako jeden z wiceszefów KE odpowiadał za sprawy gospodarcze i handlowe. Rząd Słowacji zaproponował na czwartą kadencję Maroša Šefčoviča, który zajmuje się m.in. relacjami z Londynem. Emmanuel Macron chce drugiej kadencji dla Thierry’ego Bretona (obecnie komisarza ds. rynku wewnętrznego i przemysłu), a Holandia postawiła na Wopke Hoekstrę, choć jego partia jest teraz w opozycji. Hoekstra w 2023 r. zastąpił w KE Fransa Timmermansa i zajmuje się polityką klimatyczną. Węgry zgłosiły na drugą kadencję Olivéra Várhelyiego, obecnie komisarza ds. polityki sąsiedztwa i rozszerzenia. Tylko Chorwacja chce powtórnej kadencji dla kobiety, czyli Dubravki Šuicy, która zajmowała się m.in. kwestiami demografii.

Natomiast 15 krajów przedłożyło nowe nazwiska. Zgłaszanie wstępnych kandydatur na członków KE nie jest procedurą mocno sformalizowaną, a w części krajów nie ma nawet wymogu jawności (Bruksela to respektuje). Ale z dotychczasowych informacji podawanych publicznie i z przecieków wiadomo, że tylko Finlandia, Szwecja i Hiszpania proponują kobiety jako swoje jedyne kandydatki, a zatem również wbrew prośbom von der Leyen. To daje łącznie sześć kobiet (licząc von der Leyen i Kallas). Bruksela czeka jeszcze na nazwiska z Włoch, Portugalii, Danii, Belgii i Bułgarii, wśród których – wedle nieformalnych szacunków – mogą być dwie kobiety.

Czytaj też: Centrum w Unii się trzyma. Rewolucji nie będzie, ale wątpliwości są

Polacy w Komisji Europejskiej: pół na pół

Szefowie Komisji Europejskiej, jak Jean-Claude Juncker w 2014 r. i von der Leyen w 2019, zachęcali poszczególne kraje obietnicą lepszych tek dla kobiet (to pomogło w zyskaniu świetnego portfolio Elżbiecie Bieńkowskiej), ale teraz to najwyraźniej nie zadziałało. Polska proponuje tylko Piotra Serafina. A publiczne deklaracje premiera Donalda Tuska jasno sugerują, że już wstępnie uzgodnił z von der Leyen posadę komisarza ds. budżetu dla Polaka w kadencji 2024–29.

Zgłoszenie podwójnych kandydatur ułatwiłoby von der Leyen taki dobór komisarzy, by ostatecznie mniej więcej połowę Komisji wzięły kobiety. Ale poszczególne rządy tłumaczą, że ich kandydaci – jak w Irlandii – już zrezygnowali z funkcji ministerialnych z myślą o Brukseli bądź – jak w Czechach – szykują dymisję, by przenieść się do Brukseli. A zatem potrzebują dość dużej pewności co do swej przyszłości polityczno-zawodowej w KE, a nie ryzykowania, że von der Leyen wybierze alternatywnego kandydata z ich kraju.

Ale dlaczego wśród pojedynczych kandydatur jest tak mało kobiet? Tu nie padają konkretne odpowiedzi, choć część państw – niejako na obronę – przywołuje swój dorobek z kilku ostatnich kadencji. Również Polska może tłumaczyć, że wśród czworga pełnokadencyjnych komisarzy od wejścia do UE podział był pół na pół – Danuta Hübner i Elżbieta Bieńkowska plus Janusz Lewandowski i Janusz Wojciechowski.

Co zrobi Parlament Europejski

Von der Leyen ma prawo nie zgodzić się na przedkładanych jej kandydatów (i poprosić o nowych), bo lista musi być przyjęta – jak mówi traktat – „za wspólnym porozumieniem” między nią i Radą UE (ministrowie krajów UE) przed planowanym na październik głosowaniem Parlamentu Europejskiego zatwierdzającym cały skład KE. Ale nie wydaje się, by von der Leyen była gotowa na taką konfrontację z większą liczbą krajów.

Natomiast europosłowie przed głosowaniem nad KE zwykle wymuszają podmianę co najmniej jednego kandydata, bo np. źle wypadł w wysłuchaniu przez komisje europoselskie albo jego zablokowanie służy zademonstrowaniu niezadowolenia z polityki samego kandydata czy popierającego go kraju.

Możliwe, że europosłowie tym razem będą w ten sposób polepszać proporcje kobiet w składzie proponowanym przez von der Leyen (np. blokując Węgra i dając zielone światło Węgierce), choć w lipcu sami przy wyborach władz komisji europoselskich zrezygnowali z pełnej równowagi płci. W nowym PE jest nieco mniej kobiet (38,6 proc.) niż w kadencji 2019–24 (39,8 proc.).

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama