Świat

916. dzień wojny. Amerykanie chcą konfliktu w wersji soft, Ukraina marzy o czym innym. Tylko po co uderzać w blok mieszkalny?

Co Ukraińcy chcieli osiągnąć, uderzając własnym dronem w blok w Saratowie? Co Ukraińcy chcieli osiągnąć, uderzając własnym dronem w blok w Saratowie? Associated Press / East News
Amerykanie dostarczyli Ukraińcom kierowane pociski rakietowe ATACMS Block 1 o zasięgu do 165 km, ale nie pozwalają ich używać przeciwko obiektom na terenie Rosji. Słusznie? Czy niszczenie tych obiektów mogłoby zmienić sytuację na froncie?

Wczorajszy atak na Ukrainę był naprawdę zmasowany. Ostatecznie doliczono się aż 127 pocisków manewrujących różnych typów i 109 dronów Shahed. Jeden z tych ostatnich wleciał w polską przestrzeń powietrzną relatywnie głęboko, bo na jakieś 30 km, ale nie wydano rozkazu jego zestrzelenia, bo ze względu na pogodę (zachmurzenie) nie można było podejść do niego, by dokonać wzrokowej identyfikacji obiektu. W czasie pokoju jest to warunek konieczny, by nie zestrzelić przypadkowo śmigłowca z pogubioną załogą, która straciła orientację geograficzną bądź też niezdyscyplinowanego pilota samolotu sportowego, który beztrosko wykonuje sobie lot bez odpowiedniego zgłoszenia do służb ruchu lotniczego. W czasie wojny nikt by się nie certolił, strzela się do wszystkiego, co nie nasze, nie trzeba podchodzić do wzrokowej identyfikacji, można wykonać atak pociskiem kierowanym radarem.

W Ukrainie do zwalczania pocisków i dronów zaangażowano wszelkie dostępne siły i środki, shahedy przechwytywały nawet śmigłowce uzbrojone, szturmowe i transportowe Mi-17 ze strzelcami w otwartych drzwiach kabiny. Zestrzelono znaczną liczbę środków napadu powietrznego, ale część niestety trafiła w cele. Najgroźniejsze było chyba trafienie pocisku manewrującego w tamę na rzece Dniepr w Wyszhorodzie na północnych przedmieściach Kijowa. Tama ta, na której znajduje się też Kijowska Elektrownia Wodna, utrzymuje potężny zbiornik wodny znany potocznie jako Morze Kijowskie.

Reklama