Świat

Będzie wielka wojna na Bliskim Wschodzie? Nikt jej nie chce, co nie znaczy, że nie wybuchnie

Jeden libańskich dronów zestrzelonych przez izraelską obronę powietrzną. 25 sierpnia 2024 r. Jeden libańskich dronów zestrzelonych przez izraelską obronę powietrzną. 25 sierpnia 2024 r. Jalaa Marey / AFP / East News
O ile łatwo rozszyfrować, czego chce Iran czy Hezbollah, o tyle zrozumienie intencji Izraela jest znacznie trudniejsze, bo zasadniczo sprowadza się do pytania, czego chce Beniamin Netanjahu – mówi Hugh Lovatt, ekspert ds. Bliskiego Wschodu w European Council on Foreign Relations.
Hugh LovattArch. pryw. Hugh Lovatt

AGNIESZKA ZAGNER: Wczoraj Izrael, jak to określił, uderzył wyprzedzająco na Hezbollah w Libanie, a ten odpalił ponad 300 rakiet, celując głównie w jego bazy wojskowe. Po chwili było po wszystkim, a Hezbollah ogłosił, że zakończyła się „pierwsza faza” ataku. Jak to rozumieć? Będą kolejne?
HUGH LOVATT: Tego nie wiemy, określenie „pierwsza faza” pozwala Hezbollahowi zachować elastyczność i niejednoznaczność działań, to absolutnie świadomy zabieg. To, co obserwowaliśmy w niedzielę wczesnym rankiem, wydaje się jednak próbą ograniczenia eskalacji. Uderzenia były tak skalibrowane, żeby nie ucierpiały cele cywilne ani infrastruktura. To oczywiste, że Hezbollah nie chce większej, regionalnej wojny na Bliskim Wschodzie ani pełnoskalowej wojny z Izraelem.

Czego chcą Hezbollah i Iran

Dlaczego mu na tym nie zależy? Skąd ta ostrożność?
Hezbollah jest świadom konsekwencji pełnej i niekontrolowanej wojny z Izraelem – skala zniszczeń byłaby ogromna dla infrastruktury militarnej, broni, wiązałaby się też z ogromnym ryzykiem dla samego przywództwa organizacji i jej członków. Widzieliśmy to wszystko podczas czterech poprzednich wojen w Libanie. Obecne władze Izraela nie ukrywają, że jeśli doszłoby do takiej wojny, zniszczenia byłyby jeszcze większe. Co więcej, Hezbollah utrzymuje stałą komunikację z Iranem. A on z kolei nie może sobie pozwolić na poświęcenie organizacji, która jest głównym partnerem Teheranu w regionie.

Niedzielny atak był oczywiście zemstą za zabicie 30 lipca Fuada Szukra, jednego z wysoko postawionych oficjeli Hezbollahu. Dlaczego czekali tak długo? Twierdzą, że chodziło o rocznicę: od śmierci trzeciego ważnego szejka szyickiego minęło 40 dni. Hasan Nasrallah w swoim przemówieniu wspomniał z kolei, że chodziło o wzmocnienie szans podczas rozmów o zawieszeniu broni w Gazie. To realne powody?
Jestem skłonny się zgodzić, że wznowienie rozmów w sprawie zawieszenia broni i mocne zaangażowanie USA w ten proces miały znaczenie w opóźnieniu ataku Hezbollahu, ale i Iranu, który pragnie pomścić zabitego na jego terytorium szefa Hamasu Ismaila Hanijego. Z jednej strony Hezbollah nie chce rozlewu konfliktu, z drugiej musiał zachować twarz i udowodnić, że jest zdolny odstraszyć Izrael, oddalić go od Libanu, a także – co potwierdza w zasadzie od 7 października – wywierać presję na zawieszenie broni w Gazie.

Wiemy, czego chce Hezbollah. A czego chce Jahje Sinwar, obecny szef Hamasu? Czy to prawda, że pragnie wielkiej wojny na Bliskim Wschodzie, której wszyscy się obawiają?
Sinwar swoje główne cele osiągnął 7 października, rzucając Izrael na kolana, ale i wzmacniając rozpoznawalność „marki” Hamasu i siebie samego, co w końcu doprowadziło go do objęcia funkcji szefa. W tej chwili najistotniejszym celem jest doprowadzenie do uwolnienia znaczącej liczby palestyńskich więźniów, czyli polityczne wzmocnienie Hamasu. A poza tym zmuszenie Izraela do całkowitego odwrotu z Gazy. Czy Sinwar chce wywołać większą wojnę? Na tym etapie musi być jasne też dla niego, że nie chce jej ani Hezbollah, ani Iran.

A co z jego losem? Izrael pozwoli mu przetrwać?
Nie wydaje mi się, żeby jego osobista przyszłość w jakikolwiek sposób była elementem negocjacji, choć niektórzy politycy izraelscy niegdyś sugerowali, że zawieszenie broni mogłoby obejmować zgodę na ucieczkę przywódców Hamasu za granicę. Wszyscy najwyżsi rangą przywódcy tej organizacji muszą żyć ze świadomością, że w każdej chwili mogą zostać wyeliminowani. Niedawno zginęli Hanije i Mohammed Deif (szef militarnego skrzydła Hamasu w Gazie – AZ), więc i Sinwar musi wiedzieć, że cały czas jest na celowniku.

Można powiedzieć: trudne warunki pracy… Inny z przywódców, wspomniany Hassan Nasrallah, wspomniał po niedzielnym ataku, że Iran szykuje swoją odpowiedź za zabicie Hanijego. Czego się spodziewać? Powtórki z kwietnia, gdy Teheran odpalił na Izrael setki pocisków?
Tuż po zamachu na Hanijego wszyscy się spodziewali powtórki, może ostrzejszej, kwietniowego ataku, który był odpowiedzią Iranu na zbombardowanie konsulatu w Damaszku, pierwszą taką bezpośrednią konfrontacją. Iran ma problem, bo z jednej strony też chce zachować twarz, z drugiej za wszelką cenę próbuje uniknąć większej wojny. Musi zatem ustalić, jak odpowiedzieć, żeby spełnić oba te cele. Rozmowy na temat zwieszenia broni w Gazie mogą opóźnić ten atak. Iran może też po prostu o nim mówić i prężyć muskuły. W tej chwili nie wiemy, czy w ogóle do niego dojdzie i jaka będzie jego skala.

Czego chce Netanjahu

A czego tak naprawdę chce Izrael? Widzimy, że ludzie coraz bardziej buntują się przeciwko odcięciu północy kraju. Tysiące osób nie może wrócić do domu. W niedzielę przedstawiciele samorządów z północy zerwali z Netanjahu i jego otoczeniem wszelkie kontakty: „Nie dzwońcie, nie przyjeżdżajcie, do tej pory sami sobie radziliśmy, to i teraz sobie poradzimy”, napisali. Dla Izraela to nie jest komfortowa sytuacja.
O ile łatwo rozszyfrować, czego chce Iran czy Hezbollah, o tyle zrozumienie intencji Izraela jest znacznie trudniejsze, bo zasadniczo sprowadzają się do pytania o to, czego chce Beniamin Netanjahu. Zanim do tego dojdziemy, trzeba przypomnieć, że i przed 7 października wielu izraelskich wojskowych i ekspertów mówiło, że wojna z Hezbollahem to kwestia czasu. Teraz widać, że sytuacja na północy jest daleka od normalności i te obawy nie ustąpiły. Wydaje się zarazem, że nawet jeśli pełnoskalowa wojna wybuchnie, to na pewno nie teraz. Na razie Izrael musi uporządkować sytuację na południu, osiągnąć porozumienie w sprawie Gazy, wycofać wojska, przegrupować je, ściągnąć rezerwistów – to wymaga czasu.

Co więcej, Netanjahu przeciąga sprawę zawieszenia broni i tak naprawdę nie wiemy, jak kalkuluje. Jest w trudnym politycznym położeniu, więc próbuje sprawę odwlekać. Można jednak z dużym prawdopodobieństwem założyć, że czeka po prostu na dogodny moment i wybierze to, co dla niego najkorzystniejsze. Na razie najważniejszym jego celem wydaje się utrzymanie rządowej koalicji. Zwleka, narażając się na oskarżenia bardziej umiarkowanych polityków o paraliż decyzyjny.

Na co czeka? Na rozstrzygnięcie wyborów w USA? Na to, aż zginą wszyscy zakładnicy?
Jest kilka hipotez. Amerykańskie wybory na pewno odgrywają tu jakąś rolę. Kiedy wydawało się, że Biden przegrywa, Izrael śmielej poczynał sobie i w Gazie, i z Hezbollahem, i z Iranem. Teraz nie wiadomo, jaki będzie wynik, i to też może być kwestia kalkulacji. W tej chwili Netanjahu przede wszystkim kupuje sobie czas i czeka na właściwy moment, kto wie, może sam uzna, że opłacają mu się wcześniejsze wybory. Do października trwa przerwa w Knessecie, ma nieco spokoju, ale późną jesienią sytuacja może się zmienić.

Na razie stara się utrzymać wszystkie opcje otwarte i nie chce podejmować ostatecznych decyzji, co oznacza przeciąganie sytuacji tak długo, jak się da. Problem w tym, że podlega presji. Ok. 80 tys. ewakuowanych osób nadal nie może wrócić do domu, nie wiadomo, co z rokiem szkolnym, z zakładnikami. Izraelczycy mu nie odpuszczają.

Czy są jakieś sygnały, że wojna w Gazie wkrótce się zakończy? I co musiałoby się stać, żeby do tego doszło? Netanjahu obiecał Izraelczykom „całkowite zwycięstwo”. Wojna trwa już ponad dziesięć miesięcy i końca nie widać.
Netanjahu nie bez powodu utrzymuje narrację „całkowitego zwycięstwa”, to mu pozwala lawirować. Obiecał Izraelczykom zniszczenie Hamasu, wciąż obiecuje, że odzyska zakładników, ale tego nie da się osiągnąć bez porozumienia, do którego namawiają go i wojskowi, i społeczeństwo. Zabicie Sinwara mogło być pretekstem do odtrąbienia „całkowitego zwycięstwa”, ale jeśli Netanjahu nie będzie chciał porozumienia, to nawet wyeliminowanie przywódcy Hamasu tego nie zmieni – powie tylko, że jego strategia się sprawdza.

Dotychczasowa presja nie wystarcza. Może Amerykanie rzeczywiście za słabo go dociskają i za mocno kryją, twierdząc, że to niby Hamas, a nie Izrael, nie chce porozumienia. Może to Netanjahu jest główną przeszkodą do jego osiągnięcia, stawiając kolejne, ciągle nowe warunki?

Wielka wojna na Bliskim Wschodzie?

Bez względu na to, kiedy i jak zakończy się ta wojna, nie daje mi spokoju ustalenie, kto tu jest Dawidem, a kto Goliatem. Do tej pory byliśmy przekonani, że Izrael jest tym silniejszym graczem. Ale do zwycięstwa daleko.
To bardzo ciekawa kwestia. Rzeczywiście, z jednej strony Izrael dysponuje ogromną siłą, nowoczesną bronią, także nuklearną – w tym sensie nie ma sobie równych. Z drugiej strony to, przed czym ostrzegało wielu ekspertów po październiku, w tym ja, nie jest w stanie całkowicie zniszczyć Hamasu w sensie idei, jego wpływu politycznego i społecznego na Palestyńczyków. Ostrzegali przed tym też Amerykanie, mający własne doświadczenia w walce z antyrządowymi bojówkami w Iraku czy Afganistanie. Netanjahu swoim „całkowitym zwycięstwem” postawił wysoko poprzeczkę. Nawet zabicie Sinwara nie oznacza, że organizacja zniknie z powierzchni ziemi. W tym sensie Izrael nie może wygrać tej wojny, bo nie jest w stanie osiągnąć zasadniczego celu, jakim jest zniszczenie Hamasu.

To co nas czeka? Będzie wielka wojna na Bliskim Wschodzie?
Są spore szanse, że obecna eskalacja nie przerodzi się w szerszy konflikt, ale dopóki trwa wojna w Gazie, będziemy obserwowali rosnące napięcie między Izraelem a Hezbollahem, które niestety może ewoluować w coś naprawdę dużego. Nawet jeśli w tej chwili nikt tego nie chce.

***

Hugh Lovatt jest członkiem programu dla Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w European Council on Foreign Relations. Jego obszar zainteresowań obejmuje proces pokojowy na Bliskim Wschodzie, krajową politykę palestyńską i izraelską politykę regionalną. Pracował m.in. nad rozwojem koncepcji „zróżnicowania” UE, zapisanej w rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 2334.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną