911. dzień wojny. Rosjanie wywalają rakiety byle jak. Tak się nie robi. Na froncie liczą się botelneki
Ukraińskie środki napadu powietrznego, nieco prymitywne, ale dzięki temu tanie i produkowane w dużej ilości, odnoszą kolejne sukcesy. O godz. 3:15 drony trafiły w skład uzbrojenia bazy lotniczej Marinowka koło Wołgogradu, wywołując efektowny pokaz fajerwerków. Ciekawostka: baza jest oddalona od Ukrainy, a stacjonuje tu 11. Pułk Lotnictwa Mieszanego sformowany w 2015 r. W rosyjskiej terminologii „mieszany” oznacza złożony z różnych rodzajów lotnictwa, w tym wypadku to eskadra bombowa na Su-24M i rozpoznawcza na Su-24MR. Teraz pułk jest wstrząśnięty, nie mieszany...
Konsekwentne niszczenie składów amunicji na lotniskach jest jakąś metodą. Wiadomo, że amunicji kierowanej Rosjanie za dużo nie mają, choć produkcja niestety rośnie. W naszym lotnictwie są bomboskłady: ukryte kilka kilometrów od lotniska (amunicję da się przewieźć w pół godziny, równie długo trwa tankowanie), zamaskowane, z betonowo-ziemnymi bunkrami. Dzięki odpowiedniej temperaturze i niskiej wilgotności wszystko jest statycznie odgromione, żeby nigdzie nie gromadziły się ładunki elektrostatyczne. Znając życie, Rosjanie, jeśli będzie trzeba, zwalą bomby i rakiety byle gdzie, postawią żołnierzy do pilnowania i już. A może będą je trzymać w wagonach na stacji, tuż obok zatłoczonych peronów.
Mamy wrażenie, że składy paliw na lotniskach są jednak wrażliwsze. Samoloty bojowe zużywają olbrzymie ilości. Klucz czterech Su-34 na jeden wylot bojowy wypali całą zawartość cysterny kolejowej.