899. dzień wojny. Ukraińcy w obwodzie kurskim. Dlaczego Rosja nie uruchamia sojuszników z OUBZ?
Wczoraj wieczorem dotarła elektryzująca, dość niepokojąca, a jednak bardzo dziwna wiadomość. Według Rosjan ukraiński dron trafił w rozdzielnię elektryczną przy Kurskiej Elektrowni Atomowej w miasteczku Kurczatow, odcinając ją od sieci.
Jak wiadomo, odcięcie zasilania elektrowniom atomowym nie służy. W Kursku znajdują się reaktory typu RBMK-1000, znane z Czarnobyla, choć po modernizacji. W chwili wybuchu wojny pracowały tylko dwa, bloki 1 i 2 były trwale wyłączone.
Po pierwsze, blok energetyczny nie może wytwarzać pary, której nie ma gdzie skierować – skoro prądu z bloku napędzanego turbiną nikt nie odbiera, to trzeba ją zatrzymać. Po drugie, jeśli skomplikowane skądinąd systemy sterowania i kontroli bloku nie są zasilane, to już stanowi zagrożenie. Reaktora nie da się ot tak wyłączyć, paliwo nadal „pracuje”, przemiany chemiczno-fizyczne zachodzą, trzeba odprowadzać ciepło powyłączeniowe. Jeśli główne pompy (GCN) nie pracują, następuje przejście na pompy awaryjne (SAOR), zasilane z agregatów prądotwórczych. Niegdyś bloki RBMK miały problem właśnie z tym przejściem, co wymusiło zmiany potwierdzone feralnym testem w Czarnobylu.
Po trzecie, wyłączony reaktor nadal trzeba zasilać. Chociażby po to, by zapewnić przepływ wody przez rdzeń, kontrolować natężenie strumienia neutronów, położenie prętów kontrolnych oraz – co ważne w RBMK – ilość powstającej pary. W reaktorach tego typu para działa jak katalizator, przyspiesza reakcję łańcuchową. Brak zasilania tego nie ułatwia.
Pytanie: czy to był ukraiński dron? Jeśli tak, to czy celowo został tu wysłany? Rosjanie piszą o „spadających szczątkach zestrzelonego drona”, które wywołały pożar.