Ucieczka przed wycieczką
Przeklęci turyści. Nadmierna liczba odwiedzających dotyka coraz więcej atrakcyjnych miejsc
W Barcelonie gości ostrzeliwuje się z pistoletów na wodę. Nie oszczędza się sączących kawę w ulicznych kawiarniach. W Palmie, stolicy Majorki, w demonstracji wzięło udział 20 tys. osób. Oprócz transparentów – „Twój luksus, nasza nędza” albo „To nie jest turyzmofobia, to liczby: 1 232 014 mieszkańców, 18 mln turystów” – nieśli wykonane z kartonu modele statków wycieczkowych i samolotów. Domagali się zmiany modelu turystyki sprowadzającego się do wielodniowych imprez. Cały archipelag Balearów protestował już wiosną, wtedy pod hasłem: „Nasze wyspy nie są na sprzedaż”.
U progu sezonu zmobilizowało się blisko 60 tys. mieszkańców Wysp Kanaryjskich. Działacze społeczni z Teneryfy namawiali w kwietniu do protestu głodowego. Miało to zwrócić uwagę rządu w Madrycie, że przez niezrównoważoną turystykę cierpi przyszłość kanaryjskich wspólnot, które balansują na granicy społecznego i środowiskowego upadku. Właściciele mieszkań wolą wynajmować drogo turystom niż taniej miejscowym. Nie wiadomo, co robić ze śmieciami. Jak oczyszczać ścieki. Po co budować wymagające intensywnego podlewania pola golfowe i liczne baseny w miejscu, gdzie są problemy z dostępem do wody.
Własne, mniejsze pikiety zorganizowało wiele innych hiszpańskich miejscowości. Postulaty były wspólne – obejmowały wprowadzenie moratorium na turystykę, nakładanie dodatkowego podatku ekologicznego i ograniczenie sprzedaży nieruchomości dla osób spoza Hiszpanii.
Pod koniec lipca zrobiło się głośno o radnym z greckiego Santorynu, który zachęcał mieszkańców, by pozostali w domach i nie blokowali ruchu spowodowanego jednoczesnym przybiciem do brzegu kilku wielkich statków wycieczkowych. Na niewielką wyspę zwiozły one naraz 17 tys. pasażerów. Alert radnego wzbudził szczere oburzenie mieszkańców pytających, czyich interesów lokalni politycy właściwie bronią w pierwszej kolejności.