Świat

Brytyjczycy wyszli na ulice, w kraju wrze. Skrajna prawica poniosła klęskę, ale zagrożenie nie znika

Protest przeciwko skrajnej prawicy. Londyn, 7 sierpnia 2024 r. Protest przeciwko skrajnej prawicy. Londyn, 7 sierpnia 2024 r. Vuk Valcic / Zuma Press / Forum
To miał być jeden z najniebezpieczniejszych wieczorów w najnowszej historii kraju – radykałowie zapowiadali setkę demonstracji przeciw imigrantom. Zamiast tego tysiące zwykłych Brytyjczyków wyszło na ulice, by dać im odpór.

Pustki na ulicach największych brytyjskich miast jeszcze w środę przypominały plan zdjęciowy postapokaliptycznego filmu. Pozamykane restauracje, gabinety i kawiarnie, witryny obłożone dyktą. Brak przechodniów i samochodów. Jedyne oznaki życia dawały oddziały policji – w całym kraju, na wniosek Home Office (ministerstwa spraw wewnętrznych), zmobilizowano 6 tys. mundurowych. Mieli zadbać o porządek w trakcie demonstracji przeciwko imigrantom, zapowiadanych przez grupy skrajnie prawicowe, ekstremistyczne, a nawet jawnie neofaszystowskie.

Enoch Powell ostrzegał

Temperatura rośnie w kraju od kilkunastu dni, głównie z powodu zamieszek po niedawnej tragedii w nadmorskiej miejscowości Southport. 17-letni napastnik zaatakował grupę dzieci uczestniczących w zajęciach tanecznych z muzyką Taylor Swift. Trzy dziewczynki zginęły, ranił je nożem. Obrażenia odniosło jeszcze ośmioro dzieci i dwoje dorosłych. W sieci szybko rozprzestrzeniały się wpisy sugerujące, że sprawca był na Wyspach nielegalnie i ubiegał się o azyl. Często dopisywano, że jest muzułmaninem. Śledztwo BBC wykazało, że urodził się w Walii, jego rodzice pochodzili z Rwandy.

Dla skrajnej prawicy nie miało to jednak żadnego znaczenia. Histerię rozpętali politycy z liderami partii Reform na czele: Nigelem Farage’em i Lee Andersonem. Na zamkniętych grupach w mediach społecznościowych ukazywały się memy m.in. z wizerunkiem Enocha Powella, jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci brytyjskiej polityki XX w. Przez ponad dwie dekady był on posłem Partii Konserwatywnej, otwarcie sprzeciwiał się imigracji osób o innym kolorze skóry i pochodzeniu etnicznym. W 1968 r. w Birmingham wygłosił historyczne przemówienie pod hasłem „Rzeki krwi”, przestrzegając, że kraj faktycznie spłynie krwią, jeśli pozwoli się w nim zamieszkać tysiącom imigrantów. Kierownictwo partii pozbawiło go roli ministra obrony w gabinecie cieni – mimo że według różnych źródeł nawet 60–80 proc. Brytyjczyków podzielało jego poglądy.

Wyspy po brexicie

Powell zalicza więc triumfalny powrót. Radykałowie udostępniają jego zdjęcia z podpisem: „Ostrzegałem was, ale nikt mnie nie słuchał”. Nazywają go „najlepszym premierem, jakiego Wielka Brytania nigdy nie miała”, dodając, że gdyby „prawdziwy i sensowny brexit naprawdę został przeprowadzony, nie mielibyśmy dzisiaj tych problemów”.

Zwłaszcza te ostatnie komentarze pokazują głębokie rozczarowanie skutkami rozwodu z Brukselą – i coraz większą radykalizację osób o prawicowych poglądach. Zdaniem wyborców, którzy zagłosowali niedawno na Reform, brexit dokonał się wyłącznie na papierze, a winę za to ponoszą torysi. Nie byli bowiem w stanie wynegocjować twardych warunków ani nie odzyskali pełnej kontroli nad granicami – a to był przecież główny slogan brexitowców w 2016 r. Zdradzili, oszukali, są przebierańcami, a nie patriotami. Dlatego trzeba ich wymienić i faktycznie zdusić imigrację.

Wbrew deklaracjom Liz Truss, Rishiego Sunaka, a wcześniej Borisa Johnsona, współautora kompromisu brexitowego, liczba obcokrajowców osiedlających się na Wyspach nie zmalała. Przeciwnie, jest na rekordowo wysokim poziomie – jedyne, co się zmieniło, to kraj pochodzenia. Do Wielkiej Brytanii przyjeżdża teraz więcej osób z Azji Południowo-Wschodniej i Afryki (kwestia azylu nie ma tu nic do rzeczy, bo tych ludzi w statystykach się nie uwzględnia) – czyli migrantów, których w razie przestępstw czy naruszenia warunków wizowych trudniej odesłać do domu. Brexitowa retoryka przyniosła więc dokładnie odwrotny skutek.

Czytaj też: Plan Rwanda. Nielegalni imigranci to największa bolączka Wielkiej Brytanii

Brytyjczycy przeciwko faszyzmowi

Zaraz po zdarzeniu w Southport agresja wobec migrantów rozlała się na kraj. W okolicy samego miasteczka rzucano w meczet cegłami (27 rannych osób). 31 lipca, jak podaje BBC, do zamieszek doszło w kilku miastach północy, demonstrowano też przed biurem premiera na 10 Downing Street. W pierwszych dniach sierpnia przemoc ogarnęła praktycznie całą Anglię, akty wandalizmu zarejestrowano też w Belfaście i innych miejscach w Irlandii Północnej.

Na cel brano przede wszystkim miejsca związane z migrantami: hotele i ośrodki, w których mieszkają osoby ubiegające się o azyl, kancelarie prawne oferujące bezpłatną pomoc, centra aktywistyczne, meczety itd. Głos zabrał nawet Elon Musk, sugerując, że Wielka Brytania znalazła się na skraju wojny domowej.

Apogeum niezadowolenia miało nastąpić w środę wieczorem. Według informacji przekazywanych na komunikatorze Telegram szereg radykalnych grup, ze zdelegalizowaną Angielską Ligą Obrony (EDL) na czele, przygotowywało ponad setkę wydarzeń, w tym prawdopodobnie ataków na instytucje związane z migrantami.

Czytaj też: Skrajną prawicę można poskromić. Lekcja brytyjska

Tym razem wygrała solidarność

Niewiele z tego wyszło, odpór dało im społeczeństwo obywatelskie. Ulice przejęli demonstranci skrzykujący się spontanicznie na wiecach poparcia dla przybyszów z innych krajów. Transparenty z napisami „Migranci chciani i potrzebni”, „Precz z faszyzmem w naszym kraju” czy wezwaniami do przestrzegania praw człowieka znalazły się w czwartek rano na okładkach wszystkich największych dzienników. Brytyjscy komentatorzy emanują teraz dumą, podkreślając, że był to spontaniczny wybuch solidarności – i jasny sygnał, że są na Wyspach osoby, które nie zamierzają tolerować wykwitów faszyzmu i skrajnej prawicy.

Ale zagrożenie nie zniknie tylko dlatego, że jedna demonstracja radykałom nie wyszła. Trzeba zajrzeć głębiej w brytyjskie społeczeństwo i zauważyć, że choć 4 lipca poparło ono Partię Pracy, to wiele osób ma ostro prawicowe poglądy. Partia Reform dostała wszak 14 proc. głosów (co dzięki ordynacji przełożyło się tylko na 1 proc. mandatów w Westminsterze). W krótszym czasie zwiastuje to kłopoty dla Partii Konserwatywnej, która żeby nie stracić kolejnej części elektoratu, musi się przesunąć jeszcze bardziej na prawo i zmierzyć z oskarżeniami w sprawie brexitu. W szerszej perspektywie to problem dla wszystkich, bo prawica mocno daje do zrozumienia, że nie zamierza zaprzestać przemocy na ulicach.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną