Ukraina i Polska starają się namówić Chiny do nacisków na Rosję i Białoruś. Szef ukraińskiej dyplomacji Dmytro Kułeba podczas trzygodzinnych rozmów w Kantonie przekonywał swego chińskiego odpowiednika Wanga Yi, by Pekin na serio włączył się w zakończenie rosyjskiego najazdu na Ukrainę. Jej władze myślą o zwołaniu kolejnego wielostronnego szczytu pokojowego. Spotkanie miałoby się odbyć przed listopadowymi wyborami w Stanach Zjednoczonych, obarczonymi ryzykiem zwycięstwa nieobliczalnego Donalda Trumpa.
Na szczycie czekałoby miejsce dla Rosji, o ile jej prezydent Władimir Putin odstąpi od zgłaszanych do tej pory zaporowych warunków rozpoczęcia rozmów. Sprowadzenie Rosjan do stołu byłoby zadaniem Chińczyków. Chiny mają na osamotnionego sankcjami Putina sposoby, skoro na niemal każdym polu stały się jego kluczowym partnerem. Tym samym mogłyby skorzystać z okazji, by oczyścić się z zarzutów o wspieranie zbrodniczej inwazji.
Od Chin coraz głębiej uzależnia się też Białoruś. Tamtejszy dyktator Aleksandr Łukaszenka widzi w nich alternatywę dla siostrzanej Rosji. Swego najmłodszego syna wysłał do Pekinu na studia, zaciągał w chińskich bankach kredyty, otworzył bramy dla inwestycji, m.in. montowni samochodów elektrycznych. Już w 2015 r. zaprosił chińskich żołnierzy na wspólne ćwiczenia i tego lata zrobił to ponownie. Liczy też, że – wobec wojny w Jemenie i zagrożeń dla żeglugi w Kanale Sueskim – rozkręci się ruch pociągów na prowadzącej przez Białoruś (i Polskę) trasie kolejowej, która łączy Chiny z Europą Zachodnią.
Amerykańska agencja Bloomberg podała właśnie, że próbę wywarcia presji na przywódcę ChRL Xi Jinpinga podjął podczas czerwcowej wizyty w Pekinie polski prezydent. Według Bloomberga Andrzej Duda domagał się zdyscyplinowania Łukaszenki, który od trzech lat organizuje na granicy z Polską kryzys migracyjny.