Chiny powinny włączyć się w próby zakończenia wojny w Ukrainie. Temu celowi przyświecała misja ukraińskiego ministra spraw zagranicznych Dmytro Kułeby w Państwie Środka. W Kantonie spotkał się z szefem chińskiej dyplomacji Wangiem Yi. Kułeba podczas trzygodzinnych rozmów przekonywał, że pokój w Europie Wschodniej leży w interesie Chin, i przy okazji chwalił rolę komunistycznego państwa jako globalnej potęgi. Czy to zadziała?
Xi i Putin, dwa bratanki
Towarzysze z Pekinu lubią słowa uznania. Jakiś czas temu sami wystąpili z czymś, co przedstawiali jako 12-punktowy plan pokojowy. Był pokrętny, szukał usprawiedliwień dla rosyjskiej agresji na Ukrainę i nic z tamtej inicjatywy nie wyszło. Brak efektów nie podważa jednak roli Chin w tym konflikcie. Dają prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi poparcie gospodarcze i ideologiczne. Kupują gaz ziemny, ropę naftową czy drewno, w zamian sporo eksportują, w tym części i urządzenia tzw. podwójnego zastosowania w branżach cywilnych i zbrojeniówce. Nie wzięły udziału w czerwcowym wielostronnym szczycie pokojowym zorganizowanym w Szwajcarii, bo nie zaproszono Rosji.
Xi Jinping przy każdej możliwej okazji demonstrował też bliskie związki z Putinem. Wojna rozpoczęła się zaraz po tym, jak zawiązał z nim bezwarunkowe braterstwo, obliczone na obalenie dominacji Zachodu w globalnej polityce i gospodarce.
Jednak już po inwazji Xi był wyraźnie niezadowolony, że wojna stała się przewlekła, brutalna i wykopała nowe linie podziałów na świecie. Bo może i Rosja coraz bardziej się od Chin uzależnia, ale konflikt wywołał zakłócenia, których Chiny niekoniecznie potrzebują. Tym bardziej że mają teraz dość trudny czas i próbują ożywić buksujący wzrost gospodarczy. Na czerwcowym szczycie grupy G7 Xi miał dać prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu słowo honoru, że nie wyśle broni Putinowi. Idzie nie tylko o prawdomówność. Stawka jest znacznie wyższa. Jeśli znajdą się przekonujące potwierdzenia, że chińskie firmy czy agencje państwowe wysyłają Rosjanom broń albo elementy potrzebne do zbrojeń, spotkają się z retorsjami na rynku amerykańskim. W takim wypadku skórka nie byłaby warta wyprawki.
Czytaj też: Chiny jak smok budzą się ze snu. Na czym polega ich fenomen?
Rosja mści się na Francji?
Właśnie w tym Ukraińcy szukają swojej szansy, licząc na chińskie zmęczenie wojną. Władze w Kijowie od samego jej początku nie atakowały Pekinu, nawet retorycznie, starając się go do siebie nie zrażać. Co prawda Zełenski potrafił ubolewać, że Chińczycy stali się narzędziem w rękach Putina.
Organizacja ewentualnych rozmów z Rosją nie będzie jednak bezwarunkowa. Rosja musi – mówi Kułeba – przystąpić do nich z dobrą wiarą. A na razie Kreml takiej postawy nie prezentuje. Na długim na tysiąc kilometrów froncie trwa ofensywa, na kilku odcinkach rosyjska armia atakuje na skalę swoich obecnych możliwości, w każdym razie są miejsca, gdzie Ukraińcy są spychani. W dniu otwarcia igrzysk w Paryżu Francję paraliżowały ataki m.in. na urządzenia sterujące ruchem szybkich pociągów. Działania, które dotknęły 800 tys. pasażerów, też mają rosyjski podpis.
Dowodów na to brak, niemniej władze francuskie nie wykluczają, że podpalenia wzdłuż torów linii TGV mogą być retorsją za wsparcie, jakie Paryż oferuje Kijowowi. Wpisuje się też w tradycję putinowskiej Rosji, by zaczynać duże awantury w okolicach igrzysk. Atak na Gruzję – skończyło się na kilkudniowych walkach – w 2008 r. przeprowadzono w dniu otwarcia igrzysk w Pekinie. Operacja przechwycenia Krymu i Donbasu w 2014 r. rozpoczęła się chwilę po igrzyskach w Soczi. Wojna w 2022 r. wybuchła dwa dni po zimowych zawodach w Pekinie.
Czytaj też: Nastroje siadły, nad Ukrainą ciemne chmury. Trzeba pilnie podtrzymać ducha. Tylko jak?
Chiny odpruwają łatki
To pierwsza wizyta ukraińskiego ministra spraw zagranicznych w Chinach od wybuchu wojny. Co podkreśla nowy etap zmagań nad Dnieprem. Rosja robi powolne postępy, a ukraińskie społeczeństwo jest coraz bardziej wymęczone walkami. Nie jest też pewne, jak będzie wyglądało zachodnie wsparcie. Jeśli w listopadzie USA wybiorą sobie na prezydenta Donalda Trumpa, może zdarzyć się wszystko. Wstrzymanie dostaw sprzętu i uzbrojenia, kluczowych dla ukraińskiego wysiłku, postawi obrońców w tragicznej sytuacji.
Trump od dawna zapowiada, że na zakończenie wojny potrzebuje 24 godzin, co w ukraińskich uszach brzmi jak perspektywa oddania na pastwę Putina, który zachowa przejęte terytoria i dostanie czas, by przygotować się do kolejnej wojny, realizacji strategii przechwycenia Ukrainy i zniszczenia ukraińskości, by jej potencjał nie został wykorzystany przez NATO.
Komplementy pod adresem Chińczyków mają pomóc odpruć część niekorzystnych łatek, zwłaszcza wspólników Putina przyzwalających mu na kontynuowanie zbrodni w Ukrainie. Chińskie MSZ obsadza się w roli mediatora, do którego spływają sygnały obu walczących stron. Rosja ma w stosunkach z Chinami nierównorzędną pozycję. Więc gdy dyplomaci Xi mówią, że Rosja jest otwarta na rozmowy z Ukrainą, to Kreml nie może tego zdementować, nie stać go na postawienie Chińczyków w niewygodnej dla nich pozycji.
Przy czym rosyjska taktyka zakłada granie na zwłokę. Putin deklaruje gotowość do rozmów, ale jednocześnie stawia zaporowe warunki. Domaga się zgody Ukrainy na oddanie sporej części terytorium, z Krymem na czele, i obietnicy, że Kijów nigdy nie dołączy do NATO. Takie ustępstwa oznaczałyby wasalizację.
Zełenski zapowiada teraz, że jeszcze przed wyborami w Stanach Zjednoczonych odbędzie się kolejny szczyt pokojowy i tym razem Rosja powinna wziąć w nim udział. Daje to szansę, że przyłączą się także Chiny, a do ustaleń spotkania przychylnie odniosą się państwa Rosji sprzyjające, w tym mocarstwa regionalne w rodzaju Indii i Arabii Saudyjskiej czy rosnące potęgi w rodzaju Indonezji i Meksyku.
Bez Chińczyków się nie da
Ewolucję ukraińskiego stanowiska, z biegiem miesięcy coraz bardziej elastycznego, dostrzegł niedawno Viktor Orbán, premier Węgier, które sprawują półroczną prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Jawnie proputinowski, prochiński i antyukraiński przywódca wybitnie na wyrost i samodzielnie wykorzystał swój status. Odwiedził w kilka dni Kijów, Moskwę i Pekin, twierdząc, że jest jedyną osobą, z którą obie strony chcą rozmawiać i która ma także chody u Xi. Wygląda na to, że Chińczycy nie chcą, by Orbán ich ubiegł. Nawet jeśli nie przyświecała im intencja wyłączenia Orbána, to z perspektywy Unii i kondycji jej demokracji dobrze się stanie, że węgierski populista straci okazję do spektakularnego działania i wybielania swoich autokratycznych rządów.
Tylko Xi ma instrumenty do nakłonienia Putina, by usiadł do stołu – Putin podczas niedawnej wizyty w Pekinie starał się przypodobać gospodarzom żartem, że w zasadzie nie potrzebuje tłumacza, bo za Wielkim Murem czuje się jak w domu. Xi może mieć też argument do aktywności. Chiny mają ambicję odgrywać istotniejszą rolę w Europie Środkowej i Wschodniej. Tyle że zaufanie regionu – z wyjątkiem władz Węgier i też antydemokratycznego prezydenta Serbii – od lat szorowało po dnie i spadło jeszcze niżej przez chińsko-rosyjskie konszachty.
Jednocześnie ta część Europy ma dla Chin pewne znaczenie, bo tędy jadą pociągi z eksportem do zachodniej Europy. Ranga tych przewozów ostatnio nieco wzrosła w związku z konfliktem w Jemenie, utrudniającym żeglugę przez Kanał Sueski i zmuszającym część jednostek do pływania dłuższym szlakiem wokół Afryki.
W każdym razie samo zaakceptowanie przez obie strony zawieszenia ognia byłoby sukcesem i sporo splendoru spłynie na tego, komu pierwszemu udadzą się mediacje. Mowa przecież o największym konflikcie zbrojnym w Europie od końca drugiej wojny światowej. O ile obecność Orbána jest tu zbędna, o tyle bez Chińczyków trudno sobie wyobrazić jakiekolwiek układanki.