Mur w głowach
Mur w głowach. Niemcy ze wschodu są traktowani jak obywatele drugiej klasy. Merkel? To tylko wyjątek
FILIP GAŃCZAK: – W 1990 r., tuż przed zjednoczeniem, kanclerz Helmut Kohl roztaczał przed rodakami z Niemieckiej Republiki Demokratycznej wizję „kwitnących krajobrazów”. Do dziś się nie ziściła?
DIRK OSCHMANN: – Tylko w ciągu pierwszych czterech lat po zjednoczeniu byłą NRD opuściło prawie 1,4 mln ludzi. Doprowadziło to do silnych zmian demograficznych. Dziś społeczeństwo na wschodzie jest dużo starsze, ma nadwyżkę mężczyzn, bo wyjeżdżały i wciąż wyjeżdżają zwłaszcza młode kobiety. Demokracja oznaczała dla zachodu bogactwo. Dla wschodu pierwszym doświadczeniem demokracji było zubożenie.
Po prawie 35 latach od zjednoczenia Niemcy ze wschodu wciąż zarabiają wyraźnie mniej niż ich rodacy z zachodu.
Co stanowi sygnał, że są traktowani jako obywatele drugiej klasy. Muszą pracować tyle samo, a często więcej, dostają zaś o ponad jedną piątą niższą pensję. Są branże, gdzie różnica wynosi 40 proc. i więcej. Na wschodzie nierzadko płaci się poniżej zbiorowych układów pracy, nie ma określonych dodatków do pensji, a związki zawodowe są słabsze. Jeśli spojrzy się na wskaźniki akceptacji demokracji, to różnica między zachodem a wschodem też wynosi ok. 20 proc. Interesująca korelacja.
Większość najważniejszych stanowisk – od polityki, przez gospodarkę, po naukę – zajmują Niemcy z zachodu. Także we wschodnich landach.
W zachodnich landach prawie nigdzie nie spotyka się na kierowniczych stanowiskach Niemców ze wschodu. W skali całych Niemiec jest ich zaledwie ok. 2 proc. (choć prawie co piąty Niemiec wychował się na wschodzie). Znaczące jest to, że między 2016 a 2022 r. ten odsetek spadł, choć można by sądzić, że będzie rósł. Dlatego jestem za czymś w rodzaju parytetów dla Niemców ze wschodu, analogicznie do parytetów dla kobiet.